KwK: Quebec City?

/ 31 sierpnia, 2019/ Kanada/ 0 comments

Dzień 17

26 sierpnia 2019

O poranku zbudziły nas odgłosy budowy. Po wyjrzeniu zza firanki zobaczyliśmy panów uwijających się przy remoncie przyległego do parkingu budynku – najprawdopodobniej plebanii. Większość zastanych ubiegłego wieczoru kamperów już odjechało, ale minivan stojący najbliżej nas biwakował nadal. Po chwili ze stojącego między nami samochodu o gabarytach podobnych do naszych wysiadła dziewczyna, która wyglądała na dopiero co obudzoną. Nareszcie spotkaliśmy innych podróżników wypoczywających w podobnych naszym warunkach! Nikt jednak nie sprawiał wrażenia chętnego do nawiązywania znajomości, więc tym razem Paweł nie miał okazji zagadać.

Zielony skwer za naszymi plecami dawał wygodną sposobność do przyrządzenia śniadania. Jak zwykle rozłożyliśmy się z całym kuchennym zestawem. Robotnicy uśmiechali się do nas życzliwie zza siatki, a my korzystaliśmy z przyjemnego poranka. Zaciekawily nas ginące gdzieś w dole schodki. Okazało się, że prowadzą na szeroką, kamienistą plażę. Zaskoczyło nas, że możemy cieszyć się tym miejscem w samotności. W momencie próby uchwycenia scenerii naszym aparatem spostrzegliśmy, że nasz główny obiektyw nie działa prawidłowo. Niestety, już raz odmówił nam posłuszeństwa i musieliśmy oddać go do naprawy, ale było to jeszcze w Polsce. Zdaliśmy sobie sprawę, że teraz, w trasie, może nam być trudniej znaleźć serwis, który w krótkim czasie usunie usterkę. Nie zrażając się przeciwnościami skorzystaliśmy z telefonu w funkcji aparatu.

Gdy zarządziliśmy odwrót, zobaczyliśmy kilkadziesiąt osób wkraczających na plażę. Czyli jednak nie jest to zapomniany zakątek! Grupa przyjechała autokarem, ale nie udało nam się odgadnąć, w jakim języku mówią. Początkowo słyszeliśmy włoski, który w wykonaniu innych przypominał bardziej portugalski. Nie znamy ani jednego, ani drugiego, dlatego nie osądziliśmy jednoznacznie narodowości przyjezdnych.

Wieczorem miejscowość, w której się zatrzymaliśmy wydała nam się bardzo atrakcyjna. Aplikacja sugerująca możliwe miejsca noclegowe potwierdziła naszą opinię, uznając Deschambault za jedno z najładniejszych miasteczek w całym Quebecu! Wybraliśmy się więc na spacer po okolicy. Zwróciliśmy uwagę na niedziejszą architekturę mijanych budynków. Nie jesteśmy fanami współczesnego minimalizmu, bardzo nam więc otoczenie przypadło do gustu. Puściliśmy wodze fantazji, zastanawiając się, które elementy zapożyczylibyśmy do naszego przyszłego domu.

Aby przygotować obiad przenieśliśmy się na parking dwa kilometry wcześniej. Tu Paweł rozkręcił nasz obiektyw, ale nie znalazł przyczyny niewłaściwego funkcjonowania. Zaczęliśmy internetowe poszukiwania serwisu w Quebecu. Znaleźliśmy jedynie trzy, ale pierwszy był zamknięty, drugi nie miał wymienionej naszej marki jako możliwej do naprawy, zadzwoniliśmy więc pod trzeci numer. Tu, pracownik zapytał mnie, jakiej firmy mamy sprzęt, po czym odparł, że Olympusów… nikt w Kanadzie nie naprawia! Nowego obiektywu w cenie akceptowalnej dla naszego portfela też nie znaleźliśmy. No trudno, będziemy musieli poradzić sobie z zestawem, który nam pozostał.

Dzień 18

27 sierpnia 2019

Mając wizję wkrótce rozpoczynającej się „dzikszej” przygody, zdecydowaliśmy się na krótką wizytę w Saugenay w celu zaprowiantowania i skorzystania z wygodniejszej niż podróżnej, bagażnikowej opcji pralki. Parking, na którym zdecydowaliśmy się zostać na nocleg ubiegłej nocy, rano zaprowadził nas bezpośrednio do Walmartu. Aby nie dać się skusić atrakcyjnie prezentującym się produktom, między półki weszliśmy z gotową listą. Mimo to, w koszyku wylądowało kilka nadprogramowych rzeczy, ale nie można sobie wszystkiego odmawiać!

Misja pod tytułem „PRALNIA” zakończyła się mniejszym sukcesem. Adres, który odnaleźliśmy okazał się trafny, aczkolwiek już nieaktualny. Firma nadal funkcjonuje, zajęła się jednak tylko czyszczeniem chemicznym, bez udostępniania tradcyjnych maszyn. Tym razem znów będziemy musieli skorzystać z opacji „Wiadro na wybojach”.

Dalszy plan wiódł nas wybrzeżem, aż do autostrady odkręcającej całkiem na północ. Po drodze kusiła mnie jeszcze wizyta w pobliskim Parku Narodowym oferującym widok na fiord. Niestety nie znalazłam żadnej konkretnej informacji na temat szlaków pieszych, a znaki po drodze również nie skierowały nas w oczekiwaną stronę. Zamiast tego, uwagę przykuła mijana po drodze czerwona piramida. Choć początkowo przejechaliśmy obok, po kilku kilometrach zwróciliśmy. Atrakcja oferowała widok z 21m na… fiord. Niestety od początku sierpnia była zamknięta. Zamiast wspinaczki po schodach przeszliśmy bezpośrednio na brzeg, skąd obserwowaliśmy ogromne kontenerowce nie tak daleko od nas.

Znów przemierzylismy Kiwanem trochę kilometrów i kolejny przystanek przyciągnął nas pięknym widokiem nabrzeża. Ruszyłam do wody, żeby sprawdzić temperaturę, ale powitały mnie jej lodowate objęcia. Kilka kroków dalej spotkało mnie ogromne zaskoczenie, ponieważ moje stopy obmyły bardzo ciepłe fale rozpoczynającego się właśnie przypływu. Pobiegłam do Pawła żeby podzielić się z nim moim odkryciem. On również bardzo się zaskoczył, ale szybko odkrył przyczynę różnic. W połowie niewielkiej plaży do zatoki uchodziła rzeka, która niosła ze sobą zimną wodę, a ta dobijająca na płyciznę z fiordu zdążyła się nagrzać od promieni słonecznych.

Gdy ruszaliśmy w drogę, niezbyt dokładnie przestudiowaliśmy mapę i ruszyliśmy południową stroną rzeki Saugenay. Konsekwencją tego była konieczność… przeprawy promem. Zdecydowaliśmy się nie wracać na most, ponieważ przebyliśmy już połowę drogi. Nie zastanawiając się kosztami postanowiliśmy nie sprawdzać cen, tyko dojechać aż do końca drogi. Na trasie spotkaliśmy jeszcze jeden ładny przystanek, będący końcem pieszego szlaku Sentier Notre-Dame-Kapatakan (zwanego również małym „Compostela” ) o długości ponad 200km. Tu zastaliśmy kompozycje okolicznych artystów ukazujące Świętą Rodzinę. Prócz klasycznych, drewnianych rzeźb był również posąg w kształcie totemu, figury wykonane z wapiena, fresk, witraż oraz malowidło na powierzchni… piły tartacznej. Część posągów miała charakter klasyczny, zaś inne łączyły tradycję z lokalną kulturą m.in. łącząc Maryję z dzieciątkiem i zwierzętami polarnymi.

Gdy słońce wisiało już nisko nad horyzontem dotarliśmy do końca drogi. Tu trafiliśmy na punkt widokowy wychodzący w zatokę i obiecujący widok na… foki i wieloryby! Budka biletowa była czynna między 8:00, a 17:00. Był już kwadrans po 19, więc na pierwszy z tarasów udało nam się wejść bez uiszczania opłat, ale i bez przewodnika i wstępu do nieczynnej już latarni morskiej. Niestety żadnego ze zwierzaków nie udało nam się zobaczyć.

Okazało się, że dwa promy na zmianę kursują całą dobę i to dość często. Ustawiliśmy się w kolejce do wjazdu. Tuż przed zapaleniem się zielonego światła zrobiliśmy szybki odwrót na znajdujący się powyżej parking. Oznaczony był na iOverlanderze jako miejsce możliwe do noclegu i wyposażone w toalety. Nie wiedzieliśmy, co zastaniemy po drugiej stronie, zdecydowaliśmy się więc na postój w tym miejscu. Może rano jakaś białucha wystawi głowę na powierzchnię wody?

Dominika

P.S. Do Quebec City nie wyjechaliśmy, a tytuł był tylko na zachętę!

Share this Post

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*