KwK: Połączenie sił

/ 8 września, 2019/ Kanada/ 0 comments

Dzień 25

3 września 2019

Znów przygotowałam się na wczesną pobudkę – o godzinie 7:00. Ponieważ ostatnie dwa dni były wolne od pracy, a wizyta w trzeciej z kolei elektrowni musiała być wcześniej potwierdzona, nie wiedzieliśmy, czy wycieczka dojdzie do skutku. Szczęśliwie, telefon wykonany przez Ricka zaraz po otwarciu biura potwierdził możliwość zarówno naszego uczestnictwa, jak i naszych nowych znajomych. Po kolejnej godzinie podjechał po nas bus i w ośmioro ciekawskich na pokładzie ruszyliśmy na zwiedzanie.

Pierwsza część dotyczyła życia w miasteczku. Zostały nam zaprezentowane budynki mieszkalne dla pracowników. We współdzielonych domach dwupiętrowych ulokowani byli nowo-zatrudnieni wraz z rodzinami. Wolnostojące zarezerwowane były dla osób, które już miały kawałek historii w firmie. Dla czasowych robotników dolatujących samolotami przewidziano niewielki blok, ale z pełnym wyżywieniem i obsługą sprzątającą. Ponadto w obrębie miasteczka znajduje się kilka sklepów i jeden bar, a może je otworzyć każdy, kto kupi lokal.

W drugiej części wycieczki zostaliśmy zawiezieni do budynku o charakterze świetlicy. Tu został nam wyjaśniony mechanizm działania turbiny wodnej, przedstawiony pomniejszony jej model, a na koniec obejrzeliśmy archiwalny film prezentujący początki budowy elektrowni. Przed opuszczeniem pomieszczenia zostaliśmy wyposażeni w ochronne kaski i okulary oraz w kamizelki odblaskowe.

Ostatni punkt programu stanowił wisienkę na torcie – mieliśmy okazję zjechać kilkaset stóp pod ziemię. Co ciekawe, przed wejściem do windy każdy pracownik musi „odbić” się swoją kartą, a pod identyfikator naszej przewodniczki dopisana była nasza ósemka, by stale było wiadomo, ile osób jest na dole. Pierwszy przystanek zaprowadził nas do transformatorowni. Tu otoczyły nas wysokie, pionowe ściany skalne, stała temperatura wnętrza i delikatna wilgoć. Później wjechaliśmy kilka pięter wyżej, skąd oglądaliśmy ogromną halę maszynowni. Aby nieco podnieść komfort pracy, wykuta w kamieniu przestrzeń otoczona była płytami imitującymi ściany w normalnym budynku.

Po zaliczeniu wszystkich punktów programu wsiedliśmy z powrotem w bus, by wrócić na miejsce zbiórki. Cała grupa okazała się być bardzo rozmowna, sympatyczna i ciekawa świata, dlatego kolejne pół godziny staliśmy wspólnie, płynnie przechodząc z tematu na temat. Gdy pierwsza para odłączyła się, pozostali wyrazili chęć wspólnego spaceru po wale ziemnym górującym nad miastem.

Po ostrożnym zagłębieniu się w kamienistą drogę pozostawiliśmy samochody na parkingu i ruszyliśmy przed siebie. Tym razem w rolę przewodnika wcielił się Marcus będący… policjantem w lokalnym komisariacie. Opowiedział nam o życiu w srogich, północnych warunkach miasta Churchill Falls, o swojej pracy i rodzimej wyspie – Nowej Funlandii. Na pożegnanie dostaliśmy nawet naszywki Royal Newfunland Constabulary (które do dzisiaj wozimy za przednią szybą samochodu… 😉 ). Siły policyjne regionu zostały nam przedstawione, jako najstarsze w Kanadzie.

W dalszą drogę ruszyliśmy wraz z parą poznanych dzień wcześniej Holendrów. Postawiliśmy sobie za cel dotarcie na nocleg do Happy Valley – Goose Bay. W połowie trasy znaleźliśmy wygodną zatoczkę na przygotowanie lunchu. Tu spotkała mnie przygoda z podpaleniem sobie włosów w trakcie gotowania, pożar na szczęście został szybko zażegnany przez Pawła, a ja straciłam tylko kilka – i tak rozdwojonych – końcówek. W posiłku towarzyszyły nam ciekawskie ptaszki, które tak były zainteresowane naszymi czynnościami, że nie bały się przysiąść na otwartych drzwiach samochodu!

Jeszcze przed zachodem słońca dotarliśmy na parking pod Timem Hortonem (kanadyjska sieć fast-food, niektórzy śmiejąc się nazywają ją „narodowym dziedzictwem”) by skorzystać z darmowego internetu. Tu też wspólnie wybraliśmy odpowiednie miejsce na nocny parking, po czym rozdzieliliśmy się, ponieważ każdy miał jeszcze coś do załatwienia. Nam zależało na… wykonaniu kolejnego prania, ponieważ kilka godzin wcześniej na jedną z naszych wyściełających wnętrze tkanin rozlał się cały kubek kawy. Po zdobyciu zadowalającej nas wiedzy ruszyliśmy na umówiony punkt. Ze względu na brak internetu poruszaliśmy się trochę po omacku. Po naniesieniu konkretnych współrzędnych na satelitarną nawigację w końcu odnaleźliśmy właściwą drogę. Ponad kwadrans jazdy po ciemku, po wyboistej, leśnej drodze zaprowadził nas… na pusty, piaszczysty plac pośród niczego. Zdziwiliśmy się, że nie ma Pauliny i Ricka. Kilka minut zastanawialiśmy się, co dalej, po czym podjęliśmy ostatnią próbę przedostania się w dalszy zakątek. Już w połowie drogi zobaczyliśmy błyskające radośnie płomienie ogniska i naszych towarzyszy. Powiedzieli, że zostawili nam informację na piasku, ale ze względu na panującą dookoła ciemność nie zauważyliśmy jej.

Resztę wieczoru spędziliśmy w ciepłej atmosferze, przy kiełbaskach i chlebie przygotowanych na naszym turystycznym grillu i z puszką miejscowego piwa. Zapowiadała się chłodna, bo gwiaździsta noc, ale prawdopodobnie czekał nas słoneczny dzień.

Dzień 26

4 września 2019

Po pobudce przypomieliśmy sobie, że Rick wczoraj wieczorem zaproponował kąpiel w jeziorze. Niezbyt dogrzani po nocy nie byliśmy pewni racjonalności tego pomysłu, ale przypomniałam sobie o naszej koleżance Karolince, której i woda z lodowca nie straszna, co dodało mi odwagi. Zamieniłam piżamę na kostium kąpielowy i zdecydowanym krokiem ruszyliśmy z mężem popływać. Po zanurzeniu się do kolan przyszło zawachanie, za nim kilka kolejnych, ale po chwili już po szyję pławiliśmy się w zimnej toni. Tym razem to my dodaliśmy otuchy Rickowi, który początkowo niechętnie, ale w końcu znalazł się z nami w wodzie.

Aby zaplanować kolejne wydarzenia tego dnia potrzebowaliśmy skonsultować się znów z intenetem. Ponieważ nasz Kiwan jest trochę mniejszy i gorzej sobie radzi na wertepach ruszyliśmy przodem, uzgadniając że spotkamy się przy asfalcie. Po dotarciu czekaliśmy dziesięć minut, po piętnastu zaczęliśmy zastanawiać się, co robić, a po pół godzinie ruszyliśmy z powrotem szukać naszych towarzyszy. Przy końcu piaszczystej drogi spotkaliśmy mężczyznę w pick-upie, który potwierdził, że – „they completly stuck”. Za kilka chwil znaleźliśmy ich… przesuniętych kilka metrów w tył, z tylną osią napędową zagrzebaną w ziemi. Oboje starali się oswobodzić swoje podwozie czekając na pomoc w postaci „4×4” i mocnej liny holowniczej. Wkrótce i my z Pawłem leżeliśmy na piachu wygrzebując go spod samochodu. Gdy już więcej nie mogliśmy wybrać zjawił się wspomniany wcześniej mężczyzna tym razem zaopatrzony w odpowiedni sprzęt. Raz, dwa, trzy… udało się! Teraz już bez komplikacji mogliśmy wrócić do centrum, a konkretniej do informacji turystycznej, by uzyskać kilka przewodników po regionie.

Następnie my z Pawłem swoje kroki skierowaliśmy do pralni. Oprócz zajęcia dwóch bębnów skorzystaliśmy również z obecności łazienki, w której przywrociliśmy lśniącą czystość naszym naczyniom. W oczekiwaniu na koniec procesu wdaliśmy się w rozmowę z inną klientką. Okazało się, że również trafiła tu przez przypadek, ale zamieszkuje te okolice. My streściliśmy naszą historię i każdy zajął się swoimi sprawami. Jakież było nasze zdziwienie, gdy nagle miła pani wręczyła nam własnoręcznie, przed chwilą wykonany breloczek z flagą Labradoru! Bardzo nas uradował ten podarek, odwdzięczyliśmy się naklejkami, a na koniec otrzymaliśmy drugą sztukę przywieszki. Nasza podróż obfituje w niezwykłe spotkania!

Gdy byliśmy już wyprani i wysuszeni dołączyła do nas Paulina z Rickiem z prośbą o skorzystanie z kompresora do kół. Wspólnie przemieściliśmy się na stację paliw, po całej operacji ustaliliśmy wspólny punkt na kolejny nocleg i oni ruszyli w drogę, a my pojechaliśmy jeszcze raz skorzystać z internetu. Pawłowi zależało na skończeniu wpisu i opublikowaniu go. Tak zastała nas 18:00, a przed nami było 300km, w tym 200km po nieutwardzonej, żwirowej nawierzchni.

Po trudnej przeprawie, w większości po ciemku i w mżawce, pełnej przyhamowań, gwałtownych skrętów i deszczu drobnych kamyczków odbijających nasz dom na kółkach, o 23:00 dotarliśmy na miejsce. Tu powitał nas uśpiony kamper Pauliny i Ricka, siąpienie z nieba i niezliczone roje żądnych krwi moskitów.

Dominika

Share this Post

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*