KwK: Przegrupowania, przegrupowania…

/ 17 grudnia, 2019/ Kanada/ 0 comments

Intensywność dni po powrocie do Fairmount odsuwa refleksje i podsumowania. Na nie będziemy mieli czas później, niemniej nowe doświadczenia już są w nas wbudowane. Przyzwyczailiśmy się już, że na farmie zawsze jest coś do zrobienia. W trakcie kolejnych kilku dni nasza gospodyni pakuje się do kilkumiesięcznego wyjazdu z kraju, a my krzątamy się wokoło posiadłości i pomagamy jej w serii zadań streszczonych jednym słowem jako winterization. Po jej wylocie sami „rządzimy” w obejściu, przepakowujemy plecaki i torby. Korzystając z wyjątkowej obfitości jabłek robimy pierwsze w życiu, samodzielnie pasteryzowane przetwory.

Jedne ze zbiorów urozmaicone są śniegiem sięgającym kolan Dominiki. Rankiem jest biało dookoła, ale zjawisko zaskakuje nie tylko nas. Choć opady w Beaver Valley zawsze są większe niż w regionie dookoła, co spowodowane jest bliskością jeziora Huron i rozległym obniżeniem terenu, to dopiero od kilku lat następują tak wcześnie i obficie. Co więcej, Joseph przychodzi rano z zaskakującymi wieściami. W stronę Ontario, ze strony Stanów Zjednoczonych, zbliża się snow squall, czyli w wolnym tłumaczeniu burza śnieżna. Skoro rano teren w okolicy może zostać odcięty od świata, decydujemy się na wieczorny, nieplanowany powrót do Kitchener. Stan części dróg skłania do ostrożnej jazdy. Wymagania postawiło przed nami również nieodśnieżone podwórko, które uwięziło nasz samochód na pół godziny. Łopata i moje ręce rozwiązały jednak sprawę. Na szczęście nasza rodzina znowu cierpliwie wita nas z otwartymi ramionami.

Mając dobrą bazę wypadową, odwiedzamy nowych znajomych, przeglądamy zgromadzony w ciągu ostatnich miesięcy ekwipunek i po długim namyśle wystawiamy Kiwana na sprzedaż. Nieoceniona pomoc naszej rodziny i ogromna życzliwość kilku poznanych w Kanadzie osób (szczegolnie Polonii) są w tym czasie zawsze „w punkt” – wtedy, kiedy najbardziej jej potrzebujemy. Dni płyną, a my krążymy pomiędzy dwoma domami, bo pierwszy śnieg w końcu stopniał. Samochodu ostatecznie nie udaje nam się sprzedać. Z biletami w kieszeni, zostawiamy naszego wiernego druha w stodole i zostajemy zawiezieni przez Basię na lotnisko w Toronto…

Paweł

Share this Post

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*