Ulaz – Izlaz
Trzęsienie ziemi w drugiej połowie XIX w. spowodowało znaczne uszkodzenia i zniszczenia Starego Miasta. Większość prac dotyczących przebudowy została zlecona kolońskim architektom.
To ich pomysłowości, zlokalizowany na Trgu Sv. Marka, kościół pod tym samym wezwaniem, zawdzięcza wielobarwny dach z dwoma herbami – Zagrzebia oraz Trójjedynego Królestwa Chorwacji, Slawonii i Dalmacji. Na drugim widnieją symbole odpowiadające poszczególnym częściom królestwa, a są to odpowiednio: biało-czerwona szachownica, kuna oraz głowy lampartów (ze względu na dokładność odwzorowania, zwanych przez miejscowych – pluszowymi misiami). Legenda dotycząca herbu Chorwacji głosi, że jeden z królów został, po przegranej bitwie, wzięty do niewoli przez weneckich dożów. Stawką o wolność była wygrana w szachy z samym Piotrem II. Po trzykrotnym zwycięstwie, chorwacki władca nie tylko odzyskał swobodę i utracone ziemie – zaczął również używać symbolu szczęśliwej gry, jako swojego znaku rozpoznawczego.
Kolejny krok i następna ciekawostka, od której od razu zrobiło mi się cieplej na sercu. Nie tylko wrocławski Ostrów Tumski ma swoje lampy gazowe 🙂 Niezwykłe bladozielone światło rozświetla również i zagrzebską starówkę. Wieczorem bardzo zależy nam na sfotografowaniu miejscowego latarnika, ale niestety – nie jest nam to dane.
Kierujemy się w stronę Kamenita vrata – jedynej pozostałej bramy miejskiej Gradca. Z naszego zwiedzania zanotowałem trzy interesujące informacje. Pierwszą był fakt, iż droga prowadząca przez przejście, skręca wewnątrz pod kątem prostym. Drugą jest liczna obecność kamiennych tabliczek z zapisanymi podziękowaniami Matce Bożej z Kamiennej Bramy – obraz został otoczony kultem po cudownym ocaleniu z pożaru w 1731, kiedy to ogień, strawiwszy całą najbliższą okolicę, nie zniszczył go i został on odnaleziony pod warstwą popiołu.
Przeciekawe jest również zwieńczenie dachu bramy – najeżona kolcami kula świetnie chroniła miasto przed czarownicami! Nie był to odosobniony gadżet, bo niesłychana skuteczność działania bardzo szybko zyskała rozgłos. Co prawda rankiem nikt nie widział pokaleczonej wiedźmy leżącej na strzaskanej miotle, ale sam ten fakt był już wystarczającym dowodem, czyż nie? 🙂
Przez bramę wchodzimy na zasypany Medveščak – potok, który dostarczał wody dla piwowarów, garbarzy, młynarzy i wszystkich, którzy jej potrzebowali. Prawdopodobnie pranie warto było robić w górze strumienia – jeszcze przed wspomnianą infrastrukturą. Z drugiej strony mogło mieć to wpływ na smak piwa… W jakiś sposób pewnie to zagadnienie zostało rozwiązane 😉 Przy dzisiejszej ulicy Tkalčićeva w ulokowanych wzdłuż kawiarniach, restauracjach i pubach tętni życie, a my przecinając ją kierujemy się pod katedrę. Jeszcze tylko krótkie wskazanie przez Kristinę miejsca, gdzie najlepiej zjeść miejscowy przysmak – Štrukli. Nasza przewodniczka utyskuje również na powolny remont wież kościoła, więc pokusiłem się o wyszperanie z archiwów fotografii z 2010 roku – zobaczcie sami!
Dość barwna historia związana jest z wiszącymi w śródku trzema wielkimi żyrandolami, które zostały przywiezione ze Stanów Zjednoczonych. Gdyby skończyć na tej części, wszystko wydawałoby się jeszcze dość normalne, gdyby nie fakt, że zostały one uprzednio zdemontowane z zamkniętego kasyna w Las Vegas! 17 lat temu wybuchł z tego powodu niewielki skandal, bo nie wszystkich w lokalnej społeczności przekonywał fakt, że „coś przecież trzeba z nimi zrobić, bo szkoda wyrzucić”. Kompromisem była obietnica tymczasowej instalacji, celem „ogólnego sprawdzenia oświetlenia”. Jak wiadomo – prowizorki bywają najtrwalszymi z ludzkich tworów. Żyrandole podlegają najwyraźniej ciągłej ocenie przydatności, bo wiszą aż do dnia dzisiejszego 🙂
Wspomniane wcześniej, typowo zagrzebskie Štrukli podawane jest na słono i słodko, gotowane i pieczone. Decydujemy się na słodki wariant z pieca i popijając tak bardzo popularną tutaj kawę, ze smakiem pałaszujemy regionalny przysmak. Po skończonym intensywnym zwiedzaniu robimy jeszcze zakupy na Dolacu, a później idziemy do kwaterki na obiad przyrządzony przez Hrvoje. Później na moment idziemy zobaczyć nowe centrum oraz budynek teatru narodowego i wróciwszy na Ilica, zaczynamy przygotowania do dalszej drogi – składamy wyschnięte pranie i przygotowujemy plecaki na jutrzejsze wyjście. Studiujemy mapę w poszukiwaniu miejsc do łapania autostopu. Pozbyliśmy się chorwackiej gotówki, mając w zanadrzu jeszcze wyliczone ostatnie kuny na dwa bilety na obrzeża stolicy.
Paweł