Spacer z Gaudim
Mimo intensywnego „wczoraj” kolejny dzień również zamierzaliśmy spędzić aktywnie. Najważniejszymi punktami wycieczki były wybitne dzieła Gaudiego.
Przed południem zdecydowaliśmy się na spacer do parku Güell. Miejsce powstało z pomysłu Eusebia Güell, a realizacji dokonał Antonio Gaudi. Cały zlecony projekt zakładał zbudowanie wielkiego kompleksu, miasta-ogrodu. Miał ono służyć barcelońskiej burżuazji jako teren zarówno do zamieszkania, jak i rozrywki. Ostatecznie nigdy nie udało się sfinalizować zamówienia, ale do dziś można podziwiać jego jedną część.
Niełatwy mieliśmy dojazd do parku, spory kawałek musieliśmy pokonać pieszo pod górę. Pierwszy taras widokowy w pełni zrekompensował nam wysiłek. Znaleźliśmy się na jednym z najwyższych punktów w okolicy. Usiedliśmy na ławce, by spałaszować melony na nasze drugie śniadanie, ciesząc oczy panoramą miasta. Najbardziej nas zaskoczył gabaryt Bazyliki Sagrada Familia. Wiedzieliśmy, że jest rozległa i wysoka, ale z poziomu ulicy trochę ginie wśród innych budowli. Z wysokości jednak niezaprzeczalnie góruje nad pozostałymi budynkami. Ponad jej wieżami kołyszą się dźwigi, ponieważ nadal nie jest dokończona.
Zobaczyliśmy, że można się wspiąć jeszcze kilka metrów, na punkt zwany Font de Sant Salvador. Stąd znaleźliśmy ścieżkę prowadzącą do słynnej, najdłuższej ławki, która stanowi nietypowe ogrodzenie dla dużego placu. Obszar ten znajduje się nad Salą Stu Kolumn, która z założenia miała być halą targową, a jej dach odobiony jest kolorową, wzbogaconą o przeróżne detale mozaiką. Akurat trafiliśmy na czas, w którym nad częścią ławki trwały prace renowacyjne. Pozostały, wijący się meandrami fragment zachwycił nas doborem barw i kształtów. Myślę, że tydzień spędzony nad analizą każdej układanki nie wystarczyłby na zagłębienie wszystkich elementów. My potraktowaliśmy mozaikę całościowo, dzięki czemu po kilkunastu minutach gotowi byliśmy na dalszą przechadzkę 😉
Alejki wiodły nas między bujną roślinnością i ciekawymi formami zbudowanymi z kamienia. Wykreowane przez Gaudiego kształty kolumn, ławek, tarasów ujęły nas misternością i nietypowością. Pawłowi przypominały ulepione przez jaskółki gniazda, mi woskowe nacieki na świeczkach. Atrakcyjności parkowi dodawały latające wśród liści palmowych zielone papugi. Mimo dużej ilości osób korzystających z uroków kompleksu nie czuliśmy się przytłoczeni. Prawdopodobnie za sprawą licznych i różnorodnych zaułków.
Odwiedzone przez nas miejsce urzekało, ale w planach wciąż mieliśmy kolejne. Skierowaliśmy się ku jednemu z siedmiu wyjść. Tuż za nim skusiliśmy się na kolejny szczyt, który leżał w naszym zasięgu. Zbyt ciepło ubrani na panujące warunki, szybko wdrapaliśmy się na wzniesienie. Pejzaż w oddali był jeszcze piękniejszy, niż z poprzedniego punktu widokowego. Bogatsi o kilka kolejnych zdjęć prawie zbiegliśmy na dół, by ruszyć na następny etap eksploracji „Trasy Kasi”.
Postanowiliśmy urządzić sobie prawdziwą, artystyczną ucztę, więc za kolejne cele obraliśmy trzy kamienice zaprojektowane przez Gaudiego. Najbliżej nas znajdowała się Casa Milà, której nazwa pochodzi od nazwiska jej właściciela – arystokraty. Budynek został wziesiony na skrzyżowaniu ulic Provença (to nią doszliśmy z parku) i Passieg de Grácia. Znany również pod nazwą La Pedrera, co oznacza kamieniołom, nam przypominał falujące, morskie fale. Jego pięknym wykończeniem są kute, bogate w detale barierki o nieregularnych kształtach, wieńczące balkony.
Blisko pierwszej kamienicy, przy tej samej ulicy, znajduje się druga – Casa Batlló. Tu również nazwa pochodzi od nazwiska właściciela, tym razem magnata tekstylnego. Konstrukcja w zupełnie innym stylu, choć również bajeczna i wyjątkowa. Fasadę pokryto kolorową mozaiką z ceramicznych i szklanych odłamków, których kompozycja przypominała mi syreni ogon. Płytki na dachu wyglądem nawiązują do łusek na grzbiecie gada. Balkony niektórym przywodzą na myśl czaszki, mi skojarzyły się z maskami weneckimi. Do tego okna otoczone są wąskimi kolumnami, niczym soplami lodu lub stalaktytami. Całość jest spójna i bardzo nietypowa. Kamienica ta nadawałaby się na mieszkanie dla księżniczki z baśni!
Przyległa do Casa Batlló jest Casa Amatller, tak jak dwie poprzednie zaliczana do najważniejszych dzieł Gaudiego. Tu mogliśmy zobaczyć jeszcze inną stylizację, nawiązującą do gotyku. Symetryczny tym razem dach podzielony jest na równe segmenty. Otwory okienne i wejsciowe są misternie rzeźbione, a nad ulicą wychylają się metalowe elementy z motywami roślinnymi. Ściana pomalowana w regularne wzory wygląda, jakby kamienicę ktoś okrył wielką koronką. Ten budynek również jest ciekawym projektem, ale na tle poprzednich, ta wizja najmniej przypadła nam do gustu.
Jako ostatni punkt, na wieczór zostawiliśmy sobie jeden z pierwszych budynków Gaudiego – Casa Calvet. Choć ładny i precyzyjnie wykończony nie współgra z pozostałymi dziełami artysty. Styl secesyjny i ozdobne elementy na dachu utrzymane są w stonowanej kolorystyce, całość powstała z kamienia i metalu. Na podstawie tej kamienicy mogliśmy zaobserwować, jak ewoluował geniusz twórcy.
Zmęczeni kilkunastokilometrową trasą, kolejnego dnia postanowiliśmy dać trochę odpoczynku nogom. Aby skorzystać ze słońca, przedpołudnie chcieliśmy spędzić nad morzem. Spacer na plażę wyznaczyliśmy sobie wzdłuż rzeki, wcześniej zahaczając o pobliski punkt widokowy. Zobaczyliśmy z niego miasto i wzgórze, które odwiedziliśmy przy okazji wizyty w parku Güell. Dalej ruszyliśmy zadbaną aleją, a po prawej stronie szumiała nam woda. Tak dotarliśmy na brzeg. Bardziej niż leżenie na piasku spodobała nam się eksploracja kamieni budujących falochron wychodzący kawałek w morze. Co chwilę przenosiliśmy się na inny głaz i cieszyliśmy się z fal rozbijających się u naszych stóp.
Leniwy poranek zregenerował nasze mięśnie i wieczorem udaliśmy się do Parku Joan Miró. Chcieliśmy zobaczyć słynną rzeźbę „Dona i Ocell”. Zaskoczyła nas jej wysokość (22 metry) i mnogość barw. Całość jednak w ogóle nie przemawiała do naszego poczucia estetyki. Dalsze kroki skierowaliśmy do Parc de l’Espanya Industrial. Z jego opisu dowiedzieliśmy się, że powstał na terenie dawnej fabryki. Projekt ma charakter symboliczny, ponieważ nad dużym placem góruje dziesięć wież strażniczych wyposażonych w silne reflektory. Ma to upamiętnić obozy koncentracyjne z czasów II Wojny Światowej.
Zdecydowaliśmy się również na trzecie podejście do Magic Fountain. Tym razem udało się! Byliśmy widzami całego pokazu, od początku do końca. Kaskady wody tworzyły różne kształty w rytm zmieniającej się muzyki. Zdjęcia nie oddają charakteru widowiska, które bardzo nam się podobało i z poczuciem spełnionej misji wróciliśmy do domu.
Dominika