Poszukiwania w Kokoarum

/ 21 kwietnia, 2019/ Martynika/ 0 comments

Czas na Royalu dobiegł końca, musieliśmy znów zadbać sami o siebie. Pierwszą i najważniejszą sprawą było przywrócenie Pawłowi właściwego spojrzenia na świat, czyli zakup nowych okularów. Udaliśmy się do centrum Le Marin, by odwiedzić salon optyczny. Nie sprawiło to trudności i wkrótce znaleźliśmy się w klimatyzowanym, eleganckim pomieszczeniu. Z ulgą zrzuciliśmy plecaki pod ścianą i mogliśmy zacząć realizować zadanie. Ze względu na obowiązujący w Martynice język musiałam wykazać się w roli tłumacza. Udało nam się po krótce wyjaśnić sytuację i już po chwili staliśmy przed gablotą z przeróżnymi oprawkami. Trafiliśmy na urodziny zakładu i wyjątkową promocję. Za gotowy produkt mieliśmy zapłacić jedyne 25 euro. Śmiałam się, że w takim razie powinniśmy kupić dwie pary okularów, tym bardziej, że trudno było nam się zdecydować, w których Paweł lepiej wygląda. Gdy już usiedliśmy przy biurku, by dokończyć formalności, miny nam nieco zrzedły. Na zamówienie trzeba było czekać minimum trzy tygodnie. Nie mogliśmy się zdecydować na taki czas realizacji, ponieważ chcieliśmy możliwie szybko znaleźć kolejny jacht do kontynuacji podróży. Trochę zasmuceni niepowodzeniem ruszyliśmy na dalsze poszukiwania.

Kolejny salon optyczny znajdował się niewiele dalej. Ponownie opisałam naszą sytuację i zabraliśmy się za dobór najbardziej twarzowego fasonu. Postawiliśmy na powiew świeżości w designie mojego męża i tym razem ubraliśmy go w szerokie, ciemnogranatowe oprawki. Niestety koszt był sporo wyższy niż w pierwszym wypadku, ale konieczna była korekcja krótkowzroczności Pawła 😉 Tym razem okulary mieliśmy odebrać za trzy dni. Z tą informacją byliśmy gotowi na poszukiwanie sposobności przedostania się do Kostaryki.

Pierwszym kierunkiem były okoliczne stocznie. Nie udało nam się uzyskać pomocy w żadnej z nich. Ruszyliśmy spowrotem w kierunku mariny, do naszego centrum logistycznego o nazwie Kokoarum. Tu byliśmy umówieni z Romkiem, który miał nam opowiedzieć co nieco o sobie i żeglarskim życiu na Karaibach. Dotarliśmy przed czasem, pokręciliśmy się więc po zabudowaniach przyległych do portu, w których mieszczą się liczne sklepy z pamiątkami, biuro kapitanatu i kilka restauracji, a w tym – wspomiana wcześniej. Tu także odnaleźliśmy tablicę ogłoszeniową. Po przeczytaniu większości notatek zorientowaliśmy się, że dotyczą raczej poszukiwania jachtu niż załogi. Nie tracąc nadziei wróciliśmy w umówione miejsce i pozostałe minuty przeznaczyliśmy na przeglądanie możliwych opcji noclegu w okolicy. Na jednym z portali, gdzie ludzie oferują darmowe miejsce w swoim prywatnym mieszkaniu, znaleźliśmy zaskakująca ofertę od użytkownika o nazwie…. Bažinowy Las. Opis był dosyć enigmatyczny, wynikało z niego jedynie, że powinniśmy dysponować swoim własnym namiotem/hamakiem, gotować możemy we własnym zakresie lub wspólnie, a miejsce przyjmie z chęcią każdego strudzonego wędrowca. Zdjęcie profilowe ukazywało grupę roześmianych, młodych osób prezentujących dumnie butelki alkoholu przed obiektem przypominającym szałas. Nie byliśmy pewni tej destynacji, ale była możliwość wcześniej wizyty w celu oględzin. Umówiliśmy się więc z osobą odpowiedzialną za ten projekt na dwie godziny później.

Romek przywitał się z nami o ustalonej porze. Okazał się sympatycznym i otwartym chłopakiem, z którym od razu nawiązaliśmy ożywioną rozmowę. Opowiedział nam o pracy na jachtach pływających po okolicznych wodach. Przyznał, że teraz może nie być łatwo odnaleźć jednostkę wyruszającą w rejs ku oczekiwanym przez nas lądom. Podczas wartko płynących dialogów usłyszeliśmy obok nas wymieniane po polsku zdania. Odwróciliśmy się w tę stronę i tak oto poznaliśmy Ulę i Mikołaja. Zaprosiliśmy ich do wspólnego stolika. Okazało się, że niedawno przypłynęli z Europy jachtem prowadzonym przez starszego brata Mikołaja. Teraz chcieli spędzić trochę czasu na Martynice, a następnie zobaczyć inne wyspy. Do Kokoarum przyszli zaś, bo tu umówili się z osobą z… Bažinowego Lasu, która miała zaprezentować im teren. Romek, gdy usłyszał o naszych planach, nie poparł wyboru i podpowiedział, że w okolicy znajdują się dwa pola namiotowe. Zdecydowaliśmy się jednak sami ocenić i zdecydować. Wkrótce, w umówionym miejscu, pojawiła się grupa osób różnej narodowości. Porozmawialiśmy chwilę, by zdobyć więcej szczegółów. Wtedy nastąpiła dziwna sytuacja – zza rogu wyłoniła się para z plecakami, która wyraźnie zmieszała się na nasz widok. Nasz nowy znajomy rozpoznał ich i spytał, dlaczego opuścili ich miejsce noclegowe. Dziewczyna nie udzielając precyzyjnej odpowiedzi oddaliła się od nas. Zapaliła nam się w głowach ostrzegawcza lampka. Ula z Mikołajem postanowili mimo wszystko dotrzeć do Bažinowgo Lasu i zobaczyć go na własne oczy. Zdaliśmy się na ich opinię i podreptaliśmy za „uciekinierami”, by wydobyć od nich więcej informacji. Nie byli zbyt chętni do rozmowy, ale wspomnieli o niesympatycznej atmosferze, zazdrosnych partnerach i człowieku z maczetą. Nie składało nam się to w zachęcającą całość i byliśmy gotowi udać się z Romkiem na kemping.

Zaczekaliśmy jednak na zdanie naszych nowych znajomych po ich wizycie na miejscu. Okazało się, że Bažinowy Las to niewielki, dziki lasek na tyłach jednego z supermarketów. Zamieszkują go osoby, które nie chcą wydawać pieniędzy na zarejestrowane bazy noclegowe i nie mające konkretnego planu na siebie. Ponieważ zostało nam trochę gotówki, postanowiliśmy nie ryzykować i rozbić namiot w bezpieczniejszej okolicy. Wieczór spędzaliśmy w niewielkim, trzyosobowym gronie. Na terenie kempingu prócz nas nie było wiele osob. Po jakimś czasie pojawiła się jednak para, która opuściła dziki kemping i rozlokowała się nieopodal. Jakież było nasze zdziwienie, gdy niecałą godzinę później przyjechał samochód wypełniony… kilkoma innymi mieszkańcami Bažinowgo Lasu! W okolicy zrobiło się nieco głośniej, ale nie mieliśmy problemu z zapadnięciem w sen.

Dominika

Share this Post

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*