Nikaraguańskie RetroMigawki – Pocztówki z Nikaragui

/ 4 kwietnia, 2020/ Nikaragua/ 0 comments

Wulkan, jezioro i słońce

We wcześniejszych wpisach wspominaliśmy o artyzmie Jesúsa. Teraz chciałabym przybliżyć jego dzieła, których mnogość otaczała nas nie tylko w domu, ale i w całej okolicy.

Jednym z ulubionych motywów naszego gospodarza jest przenikanie się historii oraz kultury rdzennych plemion z przybyszami z Hiszpanii. Aby podkreślić dokładną lokalizację swojej muzy, każdy z obrazów o powyższej tematyce zawiera motyw wulkanu. By zawęzić czasoprzestrzeń prezentowanych wydarzeń, na jednym ze zbocz namalowana jest lawa, a z głębin krateru wydobywają się kłęby dymu. Ten obraz jednoznacznie wskazuje na rok 1772. Wtedy to potężny wybuch wypluł z wnętrza ziemi ogniste jęzory półpłynej mazi, która niebawem utworzyła wrzącą rzekę. Główny jej nurt zdążał w kierunku miasta o nazwie Masaya.

Ponieważ była to licznie zamieszkana osada, lud postanowił zrobić wszystko co w jego mocy, by powstrzymać żywioł. Tu na arenę wkracza wpływ europejski. Przez Atlantyk, na okrętach, prócz chorób, nowych technologii i innych zdobyczy kraju z basenu Morza Śródziemnego w drugiej dekadzie XVI w. przypłynęła wiara chrześcijańska. Słowo Boże przekazywane było przez misjonarzy, którzy wśród rdzennych mieszkańców znaleźli pilnych słuchaczy. Dlatego też, panaceum na kataklizm wywołany przez siły natury, miała być utworzona przez kobiety procesja z Krucyfiksem na czele. Było o co walczyć, bowiem osadę, do której spływała lawa, zamieszkiwało około 30 000 osób. Być może to wtedy indiańskia nazwa Popogatape („Góra, która patrzy”) została wyparta przez określenie konkwistadorów La Boca del Infierno, czyli „Usta Piekieł”. Finał pochodu zilustrowanego przez licznych malarzy, w tym Jesusa, zakończył się ocaleniem miasta. Złowrogie strumienie zamarły w bezruchu w połowie jeziora leżącego między wulkanem a zamieszkałym terenem.

W symbolicznych malunkach licznie wyłaniają się sylwetki łączące elementy etniczne z napływowymi. Geometryczne twarze są mieszanką cech charakterystycznych dla Indian oraz rysów europejskich. Niekiedy „rzymski nos” figuruje wraz z ludową biżuterią i plemiennym przybraniem głowy, gdzie indziej wyłania się urna, w której przechowywano prochy zmarłych. Czasami ciemnoskóry niewolnik nosi szatę konkwistadora, w innnym miejscu między dobrami przybyłymy z lądów basenu Morza Śródziemnego ukrywa się posążek rdzennych wyznawców. Jedno malowidło uwiecznia nawet przybyszów z innych planet w Nindirí! Między jedną a drugą ilustracją pełza Quetzalcoatl – pierzasty wąż, jeden z bożków centroameryki. Z oddali odbija się echem rżenie białego, hiszpańskiego rumaka… A wszystko to kipi intensywnością barw, wyrazistością formy i… kunsztem artysty. Urzeczeni tym pół-realistycznym światem zapragnęliśmy podzielić się nim z najbliższymi. Zamówione pocztówki nas nie zawiodły – każda inna, wyjątkowa, wpisująca się w wymarzony scenariusz. Mamy nadzieję, że obdarowanym również przypadły do gustu!

Prócz obrazów „z wulkanem w tle” podziwialiśmy także płótna portretowe. Niezmiennie bardzo kolorowe, tym razem naturze ludzkiej przypisywały motywy przyrodnicze. Bo dlaczego by nie zamienić czupryny na koronę drzewa? Sylwetkę można wpisać w drzewo, a kobietę przyrównać do faz księżyca. Bogata wyobraźnia poradzi sobie z każdym wyzwaniem, a nasze umysły chętnie chłonęły kolejne wyobrażenia. Do tego dodać trzeba wielkoformatowe malowidła opowiadające pełną historię regionu – od ludów pierwotnych, przez najazd hiszpański aż do scen rewolucyjnych. Gdziekolwiek się obracałam, mój wzrok grzązł w innej opowieści. Nie zdziwił mnie więc charakterystyczny wulkan, który wychynął zza drzew podczas spaceru po centrum Nindirí…

Forteca Coyotepe

By nieco przełamać rutynę ostatnich dni w Nikaragui, nasza przyjazna rodzinka postanowiła zorganizować atrakcyjną wycieczkę. Jesús nie chciał zdradzać wszystkich zamiarów już przy wyjściu, a może to nasz ubogi hiszpański nie pozwolił zorientować się w sytuacji. Tak, czy inaczej, efektem były szeroko otwarte oczy chłonące nowe krajobrazy i umysły chętne poznać kolejne dzieje ludności mieszkającej u stóp wulkanu.

Pierwsze kroki zaprowadziły nas na taras widokowy pobliskiej restauracji. Wspomiana we wpisie Pawła „Nikaraguańskie RetroMigawki – Papierkowe roboty” panorama pozwoliła nam przez chwilę szybować wraz z „tsopilotami” nad terenami wokół jeziora Masaya. Nieograniczeni wznosiliśmy się aż nad wulkaniczny krater, by następnie swobodnie spłynąć szlakiem zastygłej lawy. Nurkując między niewielkimi kępami roślinności opadaliśmy wreszcie na brzeg, by schłodzić stopy w toni wodnej. Kolejnym podmuchom daliśmy ponieść się w kierunku zabudowań miasta Masaya, by następnie na grzbiecie jednego z wielkich ptaków wrócić na podniebny taras. Ogromny spokój i harmonia krajobrazu w pełni pochłonęły naszą uwagę. Gdyby nie czekał nas kolejny punkt programu, chyba stalibyśmy tak aż do zachodu słońca lub jeszcze trochę dłużej!

Zabierając ze sobą cząstkę piękna zapisaną w pamięci aparatu podążyliśmy na przystanek autobusowy. Zwyczajny zgiełk i ścisk panujące w pojeździe pozwoliły naszym myślom wrócić na stały ląd. Bezpieczni, pod opieką naszego troskliwego przewodnika, z żywym zaciekawieniem rozglądaliśmy się, dokąd to teraz zmierzamy. Przeprawa lokalnym środkiem transportu zajęła nam tylko chwilę i znów nogi nas niosły w nowe rejony.

Tym razem w osiągnięcie celu konieczne było włożenie nieco więcej wysiłku. Najwięcej musiała dać z siebie Ariana, dla jej dziecięcych nóżek pokonanie góry stanowiło nielada wyzwanie! Korzystając z plam cienia wśród drzew, dając sobie konieczne dawki odpoczynku, dotarliśmy wreszcie do pierwszej budki strażniczej. Tu otwierały się przed nami mury fortecy Coyotepe.

Szczyt niewielkiego wzniesienia dawał wspaniały widok na okolicę. Znów wulkan, jezioro, przyległe miasteczka… Choć zbliżoną scenerię już kilkukrotnie mogliśmy podziwiać to i tym razem nas zachwyciła. Ten widok chyba nigdy się nie nudzi! Po serii pamiątkowych zdjęć udaliśmy się na obchód wzdłuż ścian placu śladami dawnych strażników.

Forteca wzięła udział bitwie między USA a Nikaraguą w roku 1912. Zbudowana w XIX w. podzielona została na 43 pomieszczenia. Część ulokowana pod poziomem gruntu, w celu ochrony przed skwarem, została zaopatrzona w szyby wentylacyjne, których spadziste sklepienie mogliśmy zobaczyć podczas spaceru wzdłuż jednej ze ścian murów. Pozostałe cele przyrównać można do lochów, bowiem całkowicie pozbawione obiegu powietrza zawsze pozostawały ciemne i zimne. Przytłaczające wrażenie zrobiły na nas zaniedbane mury i widoczne w ścianach, podłogach i sufitach solidne punkty do mocowania krat lub ciężkich drzwi. Twierdza na przestrzeni lat pełniła funkcję zakładu karnego, magazynu, placówki wojskowej aż w dniu dzisiejszym znalazła się pod opieką skautów. Jesús dopowiedział nam, że w podczas „więziennego” okresu funkcjonowania fortu, w jednym czasie na jego terenie przybywało nawet do 1000 więźniów! Ciężko było sobie wyobrazić 20 osób w jednej celi, a czasami ich ilość dochodziła nawet do 50.

Po tej ciekawej, acz smutnej dawce historii czas nam było wracać. Droga w dół, już znacznie łatwiejsza, minęła szybko i bez większego zmęczenia. W centrum Nindirí napotkaliśmy ciekawy obrazek. Chłopak jadący motocyklem w jednej ręce trzymał intensywnie zieloną jaszczurkę. Bardzo nas to zaskoczyło, ponieważ wszystkie podobne stworzenia, które dotychczas spotykaliśmy, uciekały w popłochu zanim udawało się wyjąć aparat. Skorzystaliśmy więc ze sposobności i mając gada podanego prawie na tacy uwieczniliśmy go w portretowej pozie.

Prócz lekcji o przeszłości Nikaragui nasz gospodarz dał nam jeszcze cenne wskazówki co do tego, jak bezpieczniej przetrwać w tym kraju. Otóż w przypadku znalezienia się w tłoku nie należy zawieszać wzroku nad głowami zbiegowiska, gdzieś w oddali. Potencjalnych kieszonkowców znacznie zniechęci uważne spojrzenie ulokowane w ich obliczach. Z ich perspektywy zwiększa się bowiem wtedy ryzyko, że w razie śledztwa zostaną rozpoznani, a tego starają się uniknąć. Nie lubię nawiązywać kontaktu wzrokowego z nieznajomymi, ale w Ameryce Centralnej od tego momentu zawsze kieruję się tą radą!

Dominika

Share this Post

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*