Autostop we Włoszech, czyli lepiej pociągiem
Po pożegnalnej kawie z Kasią i Jarkiem ruszyliśmy na poszukiwanie dogodnego pobocza do łapania autostopu. Postanowiliśmy trzymać się zasad określonych przez prawo i wybraliśmy trasę omijającą autostrady.
Italia jest chyba jedynym krajem w Europie, który ma jasno określone gdzie można, a gdzie nie wolno podróżować w ten sposób i co grozi za złamanie zakazu. Pamiętając o ograniczonym budżecie uznaliśmy, że nie mamy w niego wliczonych mandatów 😉 Na upatrzonym kawałku asfaltu robiliśmy nasze mini-obozowisko i wystawiliśmy karton z napisen MILANO. Zdążyliśmy zgłodnieć, zjeść nasz prowiant, zgrzać się w słońcu, zmienić napis na BRESCIA i nareszcie jest! Zatrzymała się przy nas uśmiechnięta kobieta oferując pomoc. Łamaną angielszczyzną zaproponowała nam podwózkę na… najbliższy dworzec, z którego odjeżdżają składy do Mediolanu. Chwilę nam zajęło tłumaczenie, że my nie chcemy pociągiem, więc wreszcie nieco zdziwiona pani zgodziła się zabrać nas około dwadzieścia kilometrów dalej. Pierwsze koty za płoty, wsiedliśmy, pojechaliśmy, było bardzo sympatycznie.
Ledwo wyrzuciliśmy z bagażnika nasze plecaki, zatrzymał się przy nas drugi samochód. Kolejna kobieca twarz wyjrzała przez okno i zaproponowała, że zawiezie nas… na najbliższy dworzec. Tym razem już trochę mniej zdziwiła nas oferta, znowu zaczęliśmy tłumaczyć nasze zamiary, ostatecznie wsiedliśmy do samochodu na kolejne kilometry, tym razem nie do końca na trasie, ale nie będziemy przecież wybrzydzać! Nasza pani kierowca okazała się być niezwykle otwartą i wesołą osobą. Do tego stopnia, że po ponownym poruszeniu tematu, dlaczego stopem, a nie pociągiem i naszych wyjaśnieniach, że koszty, ograniczony budżet itp. stwierdziła „bądźcie optymistami! Nie przejmujcie się pieniędzmi”. No cóż, dla nas to zbyt odważna wersja 😉 Przed opuszczeniem maszyny wymieniliśmy się kontaktami, później zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia i rozstaliśmy się. My po chwili wsiedliśmy do autobusu, który miał nas zawieźć do Bresci, leżącej w połowie odległości z Peschiery do Mediolanu. Wygodnie usadowiliśmy się i nasze plecaki, zrelaksowaliśmy się i byliśmy całkiem zadowoleni z wyprawy do momentu, aż zdałam Pawłowi pytanie „masz nasz mały plecak?”. Tak, zgadliście, plecaczek z nami nie jechał, a jego zawartość była na prawdę ważna, bo prócz jedzenia był w nim tablet.
Błyskawiczna analiza pozwoliła wywnioskować, że plecak zostawiliśmy w ostatnim autostopie. Szybko zalogowałam się na komunikator i zobaczyłam wiadomości od Valentiny. Miała naszą zgubę i chciała nam ją oddać. Ustaliliśmy, że wysiądziemy na najbliższym przystanku i Paweł złapie autobus w drugą stronę. Niestety byliśmy już ponad pół godziny w trasie, więc minimum drugie tyle potrzebowaliśmy na powrót. Ja zostałam z naszym kochanym dobytkiem na tyłach przystanku, a Paweł ruszył w drogę. Po piętnastu minutach dostałam sms, że za kolejne piętnaście minut wsiądzie do autobusu. To mi dawało perspektywę stania z bagażem, który łącznie waży tyle, co ja sama, przez co najmniej półtorej godziny. Niestety wszystkie ławki były poza moim zasięgiem – nie zostawię plecaków bez opieki. Mało optymistyczna perspektywa, ale nie załamując się postanowiłam przeznaczyć ten czas na rozmowy telefoniczne z najbliższymi. Ostatecznie okazało się, że pokonanie 20km w jedną i 20km w drugą stronę wraz z odbiorem zguby w międzyczasie zajęło Pawłowi trzy godziny. Wracał częściowo autostopem, częściowo autobusem, ale to niestety nie pomogło skrócić mojego oczekiwania. W Mediolanie byliśmy umówieni z Izą i Darkiem z Olecka, którzy przyjechali tam na killka dni, a nam czas skurczył się już do granic. Niestety, musieliśmy skorzystać z opcji pociągu. Nie ma tego złego, godziny i pieniądze straciliśmy, ale przynajmniej nasz bagaż udało się uratować.
Nieco zmęczeni i markotni dotarliśmy na umówione miejsce. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na uśmiechnięte twarze Izy i Darka, a nasze smutki poszły w niepamięć. Spędziliśmy niesamowicie miły wieczór. Ponadto zostaliśmy zaproszeni na przepyszną kolację z regionalnym specjałem – risotto po mediolańsku – a do tego obdarowano nas Krówkami Oleckimi! Tematy rozmowy płynęły szerokim strumieniem i nie dało się ich skończyć. Niestety, późna godzina podjęła decyzję o konieczności rozstania. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie i musieliśmy się pożegnać. Do zobaczenia wkrótce! Czas szybko mija 🙂
Bez trudu dotarliśmy na znaleziony wcześniej camping. Na miejscu okazało się, że podana na stronie cena nie była pomyłką. Spanie poza sezonem, we własnym namiocie, kosztowało nas tyle, co nienajgorszy pokój w polskim hotelu. Mediolan! Następny dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie stolicy mody. Ze zbyt ciężkimi plecakami i w deszczu nie było to najlepszą atrakcją, ale nie chcemy narzekać, bo okoliczności bywają różne. Zobaczyliśmy co ciekawsze miejsca (między innymi te – polecone przez Kasię Ś. Dziękujemy!). Dzień wcześniej zachwyciła nas architektura dworca kolejowego, tym razem misterność zdobień katedry. Później pokręciliśmy się po uliczkach w centrum, w tym po wnętrzach Galerii Wiktora Emanuela II. Tu nasz podróżniczy wizerunek nie do końca komponował się z wystawami najbardziej ekskluzywnych światowych butików, ale na szczęście nikomu to nie przeszkadzało.
Dla ulżenia plecom poszliśmy na kawę z croissantem, co podbudowało nasze morale i dodało sił na kolejne godziny. Dotarliśmy też do Kościoła San Satiro. Jest on wyjatkowy ze względu na iluzję, którą tworzy malunek za ołtarzem. Świątynia w pierwotnym założeniu miała być trzy-nawowa. Ostatecznie powstały tylko dwie, po bokach. Donato Bramante, który był odpowiedzialny za projekt wnętrza, płytką przestrzeń po środku namalował w perspektywie tak zręcznie, że sprawia wrażenie równie głębokiej co te po lewej i prawej stronie. Musieliśmy podejść pod samą ścianę, żeby uwierzyć, że faktycznie nie ma tam więcej miejsca niż metr. Jako drugi odwiedziliśmy kościół Św. Maurycego. Jego historia sięga czasów renesansu, później był siedzibą żeńskiego klasztoru. Z powodu klauzury podzielony jest na dwie części, które łączy jedynie wąskie przejście. Wnętrze wyróżnia się pięknymi, bardzo kolorowymi freskami, które pokrywają wszystkie ściany oraz sufit, a prezentują sceny biblijne i z życia świętych.
Wieczorem udaliśmy się w miejsce, z którego autobusem mieliśmy dostać się do Turynu. Z przyczyn nieznanych odechciało nam się „stopowania” we Włoszech 😉 W poczekalni dostaliśmy informację o półtora-godzinnym opóźnieniu naszego środka transportu. Podróże uczą, tym razem cierpliwości, ponieważ autobus spóźnił się jeszcze bardziej, ale ostatecznie bezpiecznie dowiózł do Turynu.
Dominika