Księżycowe spotkanie
Jeszcze nie ochłonęliśmy po ostatnich przeżyciach, a tu dosięgła nas nowa ciekawostka. Pierwszego wieczoru po powrocie mieliśmy okazję zapoznać się z tajemniczo brzmiącym zjawiskiem Big Snow Moon. O tym niecodziennym wydarzeniu poinformowała nas Agata, dodając, że najlepiej będzie widoczne z tarasu Kasi i Franka, do których jesteśmy zaproszeni na widowisko.
Początkowo nikt do końca nie wiedział czym jest ów Duży Śnieżny Księżyc, dlatego ochoczo sięgnęliśmy po telefony, by się nieco doedukować. Wyjaśnienie zagadki potwierdziło nasze przypuszczenia. Tego wieczoru na niebie miała pojawić się największa i najjaśniejsza tarcza w pełni w całym roku kalendarzowym 2019. Nim zdążyliśmy się zorientować, już nad szczytem sąsiedniego wzniesienia pojawił się biały kontur. Dookoła jeszcze było zupełnie widno, więc nie wywarł na nas dużego wrażenia. Mimo to szybko zebraliśmy się i żwawo pokonaliśmy 42 schody dzielące nas od gościnnego apartamentu. Szybko okazało się, że rozmowy przy stole są dla wszystkich obecnych ciekawsze od naszego ziemskiego satelity na niebie. Kilka razy próbowaliśmy skupić na nim swoją uwagę, ale zawsze komuś przyszła na czas jakaś niezwykle istotna refleksja, która odwracała kierunek zaangażowania. Prawdę mówiąc, gdyby nikt mi nie powiedział o wyjątkowości tego wieczoru, nie zauważyłabym w nim nic szczególnego. O wiele piękniejszy jest dla mnie księżyc na nocnym niebie poczas żeglugi przez bezmiar wód lub oglądany w odciętym od świata zakątku, do którego nie docierają światła z osad ludzkich.
Tym samym, przy wesołych rozmowach zakąszanych typowymi, kostarykańskimi przystawkami w postaci suszonych bananów i chipsów z juki, z wieczoru zrobiła się noc, a nam trzeba było wracać do siebie. Ponowne pokonanie 42 schodów, tym razem w dół, okazało się wcale nie być łatwiejszym zadaniem, a to ze względu na otaczające nas ciemności. Szczęśliwie bez strat w ludziach i zdrowiu osiągnęliśmy nasze progi i po paru chwilach, w zaciszu domowych murów dało się słyszeć senne oddechy czwórki Niedoszłych Entuzjastów Astronomii.
W kolejnych dniach planowanie następnej wycieczki – tym razem do Tortugero – przeplataliśmy drobnymi pracami w ogrodzie, szklarni i na drodze dojazdowej. Jedno z zadań, których się podjęliśmy polegało na… wożeniu kamieni pod górkę. Spoczywająca w cieniu ozdobnych drzew kupka wydawała się niezbyt duża, więc ochoczo ruszyliśmy do dzieła, widząc jego koniec za około dwie-trzy godziny. W rzeczywistości szacunek się zgadzał, tylko godziny trzeba było zamienić na dni. Zapewne to pionowo świecące słońce spowolniło nasze ruchy, ale mimo ogólnej spiekoty praca nie była nieprzyjemna. Może uroku dodawały jej przynoszone nam co chwilę nowe, smaczne napoje prosto z lodówki? 😉 Do jednego z pozytywnych skutków naszych działań muszę zaliczyć to, że nareszcie zrozumiałam mechanizm pracy na budowie!
Innym, ciekawym zagadnieniem, którego podjął się Paweł wraz z Karolem była naprawa drzwi w jednym z apartamentów. To wydarzenie dało początek nowej, istotnej dla nas znajomości. Uszkodzony zamek był w tym czasie używany przez Anastasię i Waltera, obywateli kanadyjskich. Pierwsza z wymienionych na co dzień mieszka na farmie w okolicach miejscowości Meaford. Usłyszawszy o naszej podróży zaproponowała nam wizytę na jej włościach na czas nieokreślony. Chwytając okazję szybko ustaliliśmy, na czym miałaby polegać wymiana uprzejmości i szklanką świeżo przyrządzonej pinacolady przypieczętowaliśmy nowy plan doskonały.
Przy jednym ze śniadań nasz fantastyczny gospodarz spytał nas, jak długo chcielibyśmy zostać w Kostaryce. Nie spieszyło nam się z wyjazdem, ponieważ kraj nam się spodobał i jeszcze wiele miejsc chcieliśmy zobaczyć. Tym razem znów pojawiła się atrakcyjna okoliczność umożliwiająca nam pozostanie dodatkowych kilku tygodni w centroameryce. Podobno znajomi Agaty i Karola mieszkający nieopodal wybrzeża Pacyfiku byliby skłonni przygarnąć nas na trochę, w zamian za pomoc przy drobnych pracach w obejściu. Takich propozycji nie trzeba nam dwukrotnie powtarzać i pełni zapału, niecierpliwie wyczekiwaliśmy dogodnego terminu. Ponieważ jeszcze mieliśmy trochę czasu do przenosin do Guanacaste, zabraliśmy się ponownie za pakowanie małych plecaków, tym razem pod destynację – Tortugero!
Dominika