Włoski zakątek nad Pacyfikiem
Obudziły nas wrzaski małp przeplatane ptasią symfonią i cykadami ukrytych wśród traw owadzich artystów. Wkrótce wszystkie te dźwięki miały stać się dla nas tłem dla codzienności, ale w pierwszych dniach były wyjątkowe i zachwycające. Uzbrojeni w obiektyw ruszyliśmy na poszukiwanie autorów tej przedziwnej muzyki. Zadanie okazało się niełatwe, ponieważ przyroda zazdrośnie chroni swych skarbów, skrywając je wśród gęstej zieleni, szczelin między korzeniami i kreując różne, sprytne kamuflarze. Dlatego też aparat stał się naszą trzecią ręką, nieodłącznym elementem, chcieliśmy być przygotowani na każdą możliwość uchwycenia zwierzaka w ciekawej pozie, w atrakcyjnym miejscu.
Po zapoznaniu ze wszystkimi zakątkami naszego nowego domu, byliśmy gotowi ruszać na kolejną wyprawę z Agatą i Karolem. Tym razem zdecydowaliśmy się na „plażing”. Wybraliśmy miejsce o wdzięcznej nazwie Dantita. Największą atrakcję tego zakątka stanowi fakt pływów – aby dostać się na właściwy teren trzeba wybrać moment niskiej wody, by móc bezpiecznie przejść po kamieniach oddzielających piaski Playa Danata od Playa Dantita. W innym wypadku konieczne jest przedzieranie się przez gęste zarośla, co nie należy do przyjemności. Nam udało się bez problemów dotrzeć na upragnione miejsce spoczynku, zaznać kilku godzin kąpieli słonecznych i oceanicznych i zdążyć wrócić tą samą drogą. Prócz nas, w tym nieco odizolowanym zakątku, było jedynie kilka innych osób oraz mnóstwo malutkich krabów. Z ogromnym zaangażowaniem wlepiałam wzrok w piasek, by odnaleźć najciekawszą skorupkę małego stworzonka. Nie udało mi się wybrać faworyta wśród setek kandydatów, bo czy ładniejsza jest muszelka bardziej skręcona, czy w ciapki? Duża, czy też wąska, lecz o misternym kształcie? Ponadto wstydliwe kraby nie były chętne do długiego pozowania – w pierwszym dogodnym momencie wysuwały swe odnóża i bokiem uciekały do pierwszej wolnej jamki.
Gdy już każdy poczuł, że jego skóra otrzymała wystarczająca dawkę promieniowania, spakowaliśmy plażowy ekwipunek i skierowaliśmy się do pobliskiego miasteczka Las Catalinas. Szczęśliwie, wody jeszcze nam nie zagrodziły wygodnego przejścia brzegiem i mogliśmy wrócić tą samą drogą. Architektura zabudowań, między które weszliśmy, nawiązuje stylem do historycznych, śródziemnomorskich miejscowości. Projektanci połączyli tradycję z nowoczesnością i powstały, europejski zakątek, urzeka romatycznymi zaułkami, różnorodnymi fasadami, zacienionymi uliczkami, a wszystko jest spójne i zadbane. Dolny poziom budynków został przeznaczony dla lokali usługowych, takich jak restauracje, salony fryzjerskie, czy sklepy z autorską odzieżą. Nacieszywszy oczy tym nietypowym miejscem wróciliśmy do samochodu, by jeszcze – z krótkim postojem na zbyt zatłoczonej dla nas Playa Penca – pojechać do Born To Be Wild.
Kolejny wieczór upłynął w wesołej atmosferze, tym razem pod znakiem świeżo usmażonych przez Marzenę pączków. Choć u nas była środa, to o tej godzinie, w Polsce rozpoczął się już tłusty czwartek! Początkowo zdumiła mnie ilość słodkich bułeczek, a kilkanaście minut później fakt, że nie została ani jedna… Kolejnego dnia musieliśmy pożegnać się z Agatą i Karolem, z którymi zdążyliśmy bardzo zżyć. Nie wiedzieliśmy, na jak długo się rozstajemy. Z życzeniami powodzenia zapowiedzieliśmy się z ponowną wizytą, tym razem obiecując pokonać drogę samodzielnie, lokalnymi autobusami.
Od tej pory rozpoczęły się nasze trzy-tygodniowe zajęcia artystyczno-budowlane. Z dobrze wyposażonym magazynem u boku mieliśmy okazję rozwinąć swoje nowe umiejętności. Mi najbardziej przypadły do gustu prace w drewnie. Ogromną frajdę sprawiało mi bycie pokrytą od stóp do głów pyłem wytworzonym przez różnego rodzaju szlifierki. Paweł specjalizował się w konstrukcjach i rozwiązywaniu problemów wszelakich. Okazało się, że nie straszna mu elektryka, ogrodnictwo, ani projektowanie. Wspólnie wykreowaliśmy nową przestrzeń użytkowo-wypoczynkową. Biegając z wiertarkami, śrubokrętami, farbami i innym sprzętem szybko nauczyliśmy się funkcjonować w w tempetarurach oscylujących między 30 a 40°C. Rada, by przemieszczać się z jednej plamy cienia do kolejnej, choć początkowo zabawna, rychło weszła nam w nawyk. Najprzyjemniejszą część dnia stanowił zwyczaj popołudniowej kąpieli w basenie. Nareszcie miałam okazję wrócić do regularnego pływania!
Zamieszkiwane przez nas miejsce było odwiedzane przez licznych turystów z całego świata. Poznaliśmy podróżników z Europy, mieszkańców Kanady, a nawet przyjezdną parę z Australii. Najbardziej w pamięci nam zapadło spotkanie z parą francuskiego pochodzenia. Na teren ośrodka przyjechali 30-letnim samochodem, którym wyruszyli w trasę kilka miesięcy wcześniej z… Kanady. Po kilkunastu latach postanowili wrócić do swojego kraju macierzystego, jednak zamiast wybrać najprostszą opcję samolotu, zdecydowali się na objazd państw Ameryki Centralnej. W pół roku zobaczyli Stany Zjednoczone, Meksyk, Honduras, Salwador, Belize, Nikaraguę, Kostarykę, a dalej chcieli dostać się do Panamy. Tam mieli w planach spakowanie pojazdu w kontener i wysłanie do Francji. Niezwykłości ich wyprawie dodaje uczestnictwo w niej ich dwojga dzieci, ośmioletniej córki i dwuletniego syna. Mimo niekomfortowych warunków cała czwórka była zachwycona dotychczasowymi przeżyciami i z błyskiem w oku opowiadali nam o odwiedzonych miejscach. Podziwiamy ich konsekwencję i doskonałą organizację wyjazdu. Zawsze stawiamy ich za przykład, gdy kolejni znajomi powtarzają „z dziećmi to już nie da się podróżować!” 😉
W ciągu kilku tygodni mieliśmy również okazję zobaczyć dojrzewające na drzewie owoce nerkowca. Zupełnie nie spodziewałam się, że znane nam orzechy wyrastają na końcu papryko-kształtnego tworu o bardzo soczystym miąższu i specyfcznym smaku. Również w trakcie naszej obecności zdążyły rozwinąć się piękne, czerwone kwiaty Passiflory. Poznaliśmy wiejący przez kilka dni, silny wiatr, który każdego wprowadzał w stan niepokoju i nerwowości. Obserwowaliśmy zwykłe życie ticosów zamieszkujących tę niewielką miejscowość. Uczyliśmy się porozumiewania w języku hiszpańskim. Spróbowaliśmy pysznej, wędzonej kiełbasy i boczku przygotowanych przez polskiego miłośnika kolei, na zbudowanej polowym sposobem wędzarni. Spędziliśmy tu bardzo atrakcyjny, radosny i bogaty w wydarzenia czas!
Dominika