KwK: Królewska Góra z polskimi akcentami cz. 2

/ 30 sierpnia, 2019/ Kanada/ 0 comments

Dzień 16

25 sierpnia 2019

Rano wstajemy jeszcze wcześniej. Tym razem wyjeżdżamy już o szóstej rano, a kanapki przygotowywane są przez pracowitą żonę w trakcie trasy. Krótki postój na zakup bryły lodu, który wspaniale sprawdza się w roli wkładu do naszej lodówki i dalej jedziemy autostradą w stronę Notre Dame. W Bazylice o wpół do ósmej rano jest Msza Święta, w której chcieliśmy uczestniczyć. Dla ułatwienia uczestnictwa takim jak my – anglojęzycznym turystom – do dyspozycji są nawet czytania w tym języku. Eucharystia zaczyna się jednak o godzinie ósmej, a my możemy chwilę podziwiać piękne wnętrze kościoła. Zdjęć wewnątrz nie można robić. Jak wczoraj, przestawiamy samochód w bezpieczne miejsce i idziemy w miasto.

Później przychodzi czas na zmianę charakteru zwiedzania – z pieszego na siedzący. Zachęceni wczorajszym „Wawelem” pączki mieliśmy już we snach 🙂 Teraz przyszedł czas na ziszczenie się marzeń. Wrzucam nazwę restauracji w wyszukiwarkę, wsiadamy do metro, a po dotarciu na miejsce dziwimy się, że jakoś inaczej zapamiętaliśmy wczorajszą cukiernię! Na szczęście do dyspozycji są dwa stoliki, więc po chwili siedzimy już wewnątrz racząc się przysznymi pączkami i kawą. Gościnna i sympatyczna właścicielka poświęca nam nawet swój czas, który upływa na łakociach i rozmowie. Zagadka zamienionego „Wawelu” wyjaśnia się po wyjściu. Krótki rzut oka na telefon pokazuje, że cukierni o tej nazwie w Montrealu jest… pięć!

Kolejna z przydatnych mapek pokazuje podziemną sieć, która łączy poszczególne budynki w upstrzonym wysokościowcami Downtown. Mając świeżo w pamięci ciekawe doświadczenia z Tortonto, zagłębiamy się w metro, z którego jednak nie wychodzimy na powierzchnię, tylko korytarzami skręcamy to w lewo, to w prawo i idziemy na północ. Część „piwnic” jest bardzo zadbana, zawiera klarowne mapy przejść do kolejnych tuneli. Inne wręcz przeciwnie, wykończone tylko w betonie, a trzecie z kolei sprawiają wrażenie jakby celowo chciały usidlić zwiedzających we wnętrzu. Kierunkowskazy są rozmieszczone jakby na „chybił-trafił”. Od razu przypomina nam się opowieść przewodnika z finansowej stolicy Ontario. Twierdził on, że PATH – odpowiednik montrealskiego podziemia – specjalnie „więzi” ludzi wewnątrz, aby Ci wydali w galeriach więcej pieniędzy. To kolejna z różnic pomiędzy obydwoma systemami. Zwiedzane obecnie restauracji i sklepów ma jak na lekarstwo. Z drugiej strony wcale nie szukamy tych atrakcji. Po półgodzinnej wędrówce jak krety, w końcu wychodzimy na powierzchnię i po krótkiej przechadzce w słońcu tafiamy w mury katedry.

Kiedyś dominująca w sąsiedztwie, teraz sama przytłoczona przez potężny gmach banku stojącego vis-a-vis. Kamienna budowla pw. Maryi Królowej Świata o układzie w kształcie krzyża ma centralny ołtarz zadaszony jakby baldachimem. Nie dorównuje on co prawda temu w Bazylice Św. Piotra w Watykanie, ale skojarzenie samo przychodzi nam myśl. Późniejsza lektura historii budynku zaskakująco potwierdza nasze myśli – Bazylika Mniejsza jest obiektem wzorowanym na watykańskim!

Nienasyceni wczorajszym krótkim wypadem na Île-de-Sainte-Helene znowu żółtą linią metro dostajemy się na Świętą Helenę. Tym razem jednak nie przestajemy na niej, bo korzystając z mostu łączącego ją z Île-de-Notre-Dame, przechodzimy na drugą z wysepek. Długa, asfaltowa droga świadczy o możliwości wykorzystywania jej jako areny wyścigów samochodowych i rzeczywiście miejsce to gościło nawet GP Formuły 1. Dzisiaj z powierzchni korzystają kolarze-amatorzy. Przechodzimy na drugą stronę jezdni i śledząc wyrastający za drzewami statek, śpiesznie staramy się dojść w jego stronę, aby z brzegu podziwiać stalowe monstrum. Mimo, że wspomniany płynie powoli, to mimo pokonania kolejnej górki i następnego ogrodzenia wydaje nam się, że dystans się nie zmniejsza. W końcu docieramy do pasa wody, którym okazuje się być olimpijski tor wioślarski. Tego już nie przeskoczymy, a płynąć wpław nie zamierzamy. Serce znowu bije mocniej, gdy – choć z oddalenia – na nadbudówce statku widzimy logotyp armatora jednostki – Polskiej Żeglugi Morskiej.

Ostatnim akrodem zwiedzania miasta jest wizyta w dzielnicy Petite Italie. Znowu papierowa mapka okazuje się być dla mnie zbyt trudna. Jest to co prawda poglądowy plan miasta i nie wszystkie ulice są opisane nazwami, ale w efekcie przechadzamy się po okolicy nie zahaczając o główne punkty. W konsekwencji wydaje nam się, że Mała Italia straciła już nieco swojego charakteru, bo wśród włosko brzmiących nazw knajpek i sklepów można znaleźć powszechne na świecie azjatyckie przytułki ze wszystkim. Może już tylko ta konkretna trasa pozwala poczuć śródziemnomorski klimat? Przez park, w którym licznie zgromadzeni mieszkańcy i turyści odpoczywają w dzisiejsze, niedzielne popołudnie, przechodzimy obserwując zabawy dzieci na drzewach i wylegujących się na trawnikach ludzi. Odnajdujemy Kiwana po krótkiej przejażdżce metro i obieramy azymut na północny-wschód. „Wskakujemy” na autostradę i z krótką przerwą jedziemy aż za Trois-Rivieres i decydujemy się ominąć Quebec City podczas naszej podróży do Labradoru. Może zostanie nam czasu i pieniędzy w drodze powrotnej?

Przestudiowanie iOverlandera pozwala Dominice znaleźć miejsce w Deschambault, które opisywane jest również jako najpiękniejszy przykład miasteczka o architekturze typowej dla prowincji Quebec. Po drodze mijamy jednak zachęcająco wyglądającą dużą zatoczkę dla podróżnych, przy której dziwnie niepokoją nas samochody. Nie wiemy co jest nie tak, ale intuicja każe jechać dalej. Znowu odpalamy czterokołowe mieszkanie i jedziemy prosto na parking pod kościołem we wspomnianej wcześniej miejscowości. Jest już ciemno, ale do celu mamy tylko dwa kilometry. Na miejscu jest ładnie i spokojnie, ale parking zlokalizowany jest przy budynku szkoły, a toalety są zamknięte w godzinach 22-7. Wbrew przeczuciu wracamy na poprzedni parking. Tam, skręcając z drogi zauważam jak z jedno samochodu do drugiego wsiada dość wyzywająco i skąpo ubrana kobieta, po czym ten pierwszy szybko odjeżdża. Zmieszany parkuję po przeciwnej stronie parkingu i nie wychodząc z samochodu czekam na rozwój wydarzeń. Samochód, który zabrał pasażerkę odpala silnik i wolno wykonuje kółko wokół niewielkiego placu i przejeżdża obok nas, po czym parkuje w poprzednim miejscu. Dwa razy intuicji nie można wystawiać na próbę. Wracamy do Deschambault. Na miejscu jednak skręcamy w lewo, okażając świątynię i z satysfakcją zauważamy samochód z przyczepą kempinową, kamper oraz bus z przerobionym na mieszkanie wnętrzem. Czujemy się dużo spokojniejsi. Na krótko mącimy wieczorną ciszę by napompować OSZCZEP i po prysznicu idziemy spać.

Paweł

Share this Post

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*