KwK: Krajobraz po kanadyjskiej pętli
Otwierając nowy, kanadyjski rozdział naszej podróży obszernie naświetliliśmy okoliczności, ze względu na które została podjęta decyzja o zmianie planowanej trasy. Wybierając się na drugą stronę Atlantyku mieliśmy w głowach również myśli o zakupie samochodu w Kostaryce i podróż nim na północ kontynentu. „Niewielki” skrawek Ameryki Północnej, który przemierzyliśmy Kiwanem daje prztyczek w nos twierdzeniu o skurczeniu się świata ze względu na postęp techniczny zaistniały w rozwoju środków transportu. Piszę to nieco zaczepnie w kontrze do ogólnie utartej tezy. Chociaż możliwe jest (szczególnie przy braku ograniczeń organizacyjno-finansowych) przedostanie się w ciągu mniej więcej dwóch dób praktycznie w dowolne miejsce na globie, to pogłębiona eksploracja po prostu wymaga czasu, a w przypadku Kanady oznacza również konieczność pokonywania znacznych odległości. Suma naszych marzeń, chęci, możliwości i ograniczeń pozwoliła na dwu i pół miesięczne wałęsanie się po atlantyckich prowincjach drugiego co do wielkości państwa na świecie. Przygotowania od momentu wylądowania w Toronto zajęły nam niespełna cztery miesiące. Czasem śmiejemy się z siebie, że nasza ruta głównie przebiega przez kraje, w których koszty życia są wyższe niż w Polsce. Wróćmy jednak do sedna – do podsumowania.
Końcowy dystans wyprawy, przekształconym w mikro-mieszkanie czternastoletnim minivanem, przekroczył nasze założenia o przeszło trzy tysiące kilometrów, a w wymiarze czasowym – o dwa tygodnie. Mogliśmy sobie na to pozwolić z dwóch powodów – otrzymaliśmy wiele pomocy od przyjaznych nam ludzi i oszczędnie dysponowaliśmy finansami. Między innymi całkowicie zrezygnowaliśmy z założonych w budżecie dwudziestu noclegów na kempingach. Na tym byliśmy „do przodu”. Jednocześnie nasz bufor na nieprzewidziane wydatki skończył się wraz z pierwszą wizytą u mechanika, a i powiększał się systematycznie by osiągnąć finalnie 250% zakładanej kwoty. Z drugiej strony zyskaliśmy na wydatkach na jedzenie i przeprawy promowe. Miłą niespodziankę sprawił nam również sam Kiwan, który zamiast konsumować spodziewane 12,5 litra benzyny na sto kilometrów, wypijał średnio o dwa mniej. Cała buchalteria prowadzona skrupulatnie na bieżąco dostarcza nam wiele cennej wiedzy odnośnie poruszania się samochodem po Kanadzie. Kto wie, może przyda nam się na przyszłość?
Wspomniany wcześniej przebieg – 15,5 tysiąca kilometrów – postanowiliśmy porównać do długości wstępnie zakładanej trasy. I tak, gdyby jechać najkrótszą drogą z Kostaryki przez Nikaraguę, Honduras, Salwador, Gwatemalę, Meksyk, Stany Zjednoczone do leżącego nad Pacyfikiem Vancouver, a następnie przejechać Kanadę na wskroś, kończąc rajd w prowincji Ontario, kilometrów przybyłoby nam mniej niż 13 tysięcy. Jak więc możliwe, że pozornie mały skrawek północno-wschodniej części kontynentu jest aż tak rozległy?
Winę zrzucam na dwa czynniki – kartografię i ułańską fantazję. Ten pierwszy, zdradziecko umożliwił powiększenie wrażenia wykonalności trasy, przez pomniejszenie odzwierciedlenia jej w rzeczywistości. Drugi – tego tłumaczyć nie trzeba – jest w nas. Wystarczy spojrzeć poniżej na rozwój sytuacji w Nowej Funlandii, którą – jako najbardziej odległą z perspektywy Kitchener – uznaliśmy za najmniej prawdopodobną do kolejnych odwiedzin. Z Labradorem sprawa była prostsza – tam po prostu jest jedna droga, którą można przejechać podążając w osi wschód-zachód.
W naszej „kilometrówce” brakuje ujęcia przepraw promowych i długości szlaków pieszych, ale pomiary mają za zadanie służyć nam w orientowaniu się w sytuacji i urealnianiu sobie kolejnych planów. Rekordów nie zamierzamy podbijać. Chyba, że życiowe – swoje. Odcinek „Kiwanem w Kanadę” był całkowicie odmienną częścią naszej przygody. W wielu aspektach inną niż poprzednie.
Do tej pory nie mieliśmy możliwości tak elastycznego wyboru bieżącego kierunku jazdy. Nowością była również całkowita dowolność w zmianie planów i niezależność noclegowa. Własny samochód na ogromne kanadyjskie przestrzenie był strzałem w dziesiątkę. Kiwan – tani w zakupie i kosztowny w przygotowaniu do jazdy, okazał się wiernym towarzyszem podróży i nie zawiódł nas przez tysiące kilometrów. Przez pierwszy rok od wyjazdu z Polski nauczyliśmy się nieco elastyczności i odrobinę cierpliwości. W tym też upatrujemy klucza do sukcesu, jakim w naszym mniemaniu jest pokojowa koegzytencji na małej przestrzeni.
Paweł