Docieramy do faktów i odkurzamy mity
Zarwana noc została odespana, dlatego drugiego dnia nie dajemy sobie wiele czasu na odpoczynek i wstajemy o… dziewiątej rano 🙂
Dominika swoim zwyczajem wyszperała w przepastnych internetowych szufladach harmonogram free-tour’ów, więc po porannej kawie przyrządzonej w dżezwie, wciągniętym kłusem gnamy pod pomnik Josipa Jelačića. Na miejscu spotykamy niespotykany tłum ludzi. Cały plac jest zajęty przez turystów, a i nasza przewodnik – Kristina – nie może dzisiaj narzekać na brak zainteresowania. Jeszcze tylko czekamy piętnaście minut na spóźnialskich (my przyszliśmy tylko pięć minut po czasie ;)) i w gronie pięćdziesięciu (sic!) osób ruszamy na Gradec. Pokonujemy dość długie schody i naszym oczom ukazuje się panorama miasta, którą mieliśmy okazję podziwiać podczas wczorajszego, wieczornego spaceru.
Do barierki oddzielącej turystów od przepaści przypięte są setki kłódek. Nieco niżej od tarasu widokowego, nocami (w niezwykle bujnych krzakach), dość często ponoć słychać szelesty wywołane gorączkowymi poszukiwaniami kluczy, wyrzuconych w miłosnym afekcie, a tak potrzebnych teraz do zmiany graweru z „ANNA” na „HANNA”. Teraz też nasza wiedza wzbogaca się o wiele historycznych faktów oraz nie mniej anegdot. Na początek coś o wysokościowcach – najwyższą budowlą Zagrzebia jest Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, mierząca wg różnych źródeł pomiędzy 105 a 108m. Nawet pomimo zniesienia dawnego przepisu, zabraniającego wznoszenie wyższych konstrukcji! W poprzednim wpisie napomknąłem już o rywalizacji z Gradca z Kaptolem, a dzisiaj dopowiem nieco i do tej historii.
Pierwszy, starszy gród był rządzony przez władzę świecką, natomiast drugi – kościelną. Choć nie prowadziły one ze sobą rywalizacji militarnej, ciężko mówić o bratniej koegzystencji. Dobitnie świadczy o tym fakt braku podjęcia wspólnej obrony nawet w obliczu najazdu tatarskiego. Do dzisiaj dziewięćdziesiąt procent własności Kaptolu pozostaje w rękach Kościoła Katolickiego. W Gradcu również obecni byli duchowni – założenie pierwszej szkoły (1607) oraz barokowego kościoła to efekty początku działalności jezuitów. Co ciekawe, wspomiana barokowa budowla pw. św. Katarzyny jest najpopularniejszym w stolicy miejscem do zawierania ślubów, a średni czas oczekiwania to jeden rok! Vis-à-vis czterystuletniej szkoły mieści się Muzej prekinutih veza, czyli w wolnym tłumaczeniu Muzeum zerwanych związków. Miejsce zostało założone początkowo z myślą o uporządkowaniu licznych wspólnych pamiątek zgromadzonych przez parę artystów podczas cudownego czasu. Okazało się ono nie lada sukcesem nawet po całkowitej zmianie charakteru relacji z pozytywnej na zgoła odmienną. Przyszedł problem i znalazła się rada, a wraz z nią kawiarnia, sklep z pamiątkami, zbiór pamiatek powiększony się o cudze artefakty i dość pokaźny ruch obcokrajowców. Mądre czy głupie – jest możliwe do zwiedzenia, jak również podzielenia się (w konwencji „na wesoło”) swoją nieudaną historią.
Dochodzi południe, a wraz z nim nie lada gratka – wystrzał armatni! 😀 Zaraz przy wzmiankowanej szkole znajduje się wieża Lotrščak, a pod nią tłumnie zebrana dziatwa szkolna i ta nieco starsza, a wśród tej drugiej – my. Jeszcze tylko głośne odliczanie tych pierwszych: „tri! dva! jedan!”, a „nula” już nie słychać, bo nic nie przebija się przez dolatujący do uszu huk. Z działka wydobywa się nie tylko dźwięk, codzienna atrakcja wyrzuca również papiery. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że jedna z lokatorek domków ulokowanych poniżej wieży, ma dodatkowy obowiązek – sprzątanie ogródka ze sczerniałej podniebnej makulatury. Czy ponadto dokładnie o dwunastej zatyka uszy? Tego nie wiemy.
Skąd wzięła się nazwa baszty miejskiej? Od umieszczonego na jej szczycie „dzwonu złodziei”, który bijąc przed zachodem słońca wskazywał, że prawi mieszkańcy powinni znaleźć się w obrębie murów przed, mającym wkrótce nastąpić, zamknięciem bram. W XIXw. zakupiono armatę, nadając jej nazwę Grički top, której celem była synchronizacja chaotycznego bicia kościelnych dzwonów. Zakładając, że owo mogłoby podlegać jakiemukolwiek współzawodnictwu, który by wygrał? Ten, który zadzwoni najwcześniej? A może najdokładniej? Armata spełniła pokładane w niej nadzieje, a jej piąty egzemplarz punktualnie huczy po dziś dzień. Ma nawet swoją stronę na „fejsie” (o tempora! o mores!), a jej codzienne wpisy (godna podziwu frekwencja!) „polubia” ponad setka fanów. Ponadto praca „armatowego” uchodzi za jedną z najbardziej prestiżowych w mieście. Każdorazowo wypełnienie obowiązków zajmuje nie więcej niż pół godziny 🙂 Stołek jest bardzo atrakcyjny – poprzednik, wykonywał swoją pracę przez 35 lat, a to dużo ponad dwanaście tysięcy wystrzałów!
Wieczorem robimy kolejny spacer – tym razem celem jest przejście przez wskazany przez Hrvoje 350-metrowy Tunel Grič. Powstały na potrzeby zabezpieczenia ludności miasta przed nalotami w czasie drugiej wojny światowej, służy jako szlak komunikacyjny. Obiekt w 2016 roku przeszedł gruntowny remont, teraz w upalne dni zapewniając cień przechodniom, a w słotne – przejście do centrum z kilku punktów suchą stopą. Co ciekawe – jedno z wejść do tunelu jest zlokalizowane w podwórku kamienicy przy ul. Radićeva 19.
Snując się między uliczkami natrafiamy również na pozostałości tegorocznego festiwalu street-artowego. Uliczni artyści zapewnili sobie wejście na wydarzenie w iście królewskim stylu – po czerwonym dywanie. Może nie jest miękki, ale na pewno łatwy w utrzymaniu 😉
Paweł
Co do „fejsa” – krótka anegdota (vel suchar):
Nieodległy rok 2020. Tata do dwunastoletniego Jasia:
– Wiesz synku, ja w tej sprawie jestem kompletnym laikiem.
– Tato, nie da się być lajkiem!