Kataloński epilog

/ 2 lutego, 2019/ Hiszpania/ 0 comments

Po czterech dniach intensywnego zwiedzania poczuliśmy się nasyceni miastem. Można by próbować zobaczyć więcej, ale nie chcemy już gonić. Cały poniedziałek 5 listopada spędzamy w Badalonie. Koncentrujemy się na uzupełnianiu wpisów na blogu, a celem przewietrzenia głowy udajemy się na kilkugodzinny spacer nad morze. Jest wietrznie i pochmurno, ale i tak nam się podoba. Mijając nieczynną elektrownię delikatnie drga moja zapomniana struna energetyka i z zapałem przyglądam się konstrukcji. Będąc wyłączoną, obecnie może służyć żeglarzom jako punkt odniesienia w nawigacji terrestrycznej. Trzy kominy kojarzą mi się mimowolnie z nieco wydłużonymi bezpiecznikami topikowymi. Decydujemy się na marsz drogą równoległą do plaży, ponieważ część przylegająca do obiektu jest zamknięta dla turystów. Wracając, przez moment mamy też możliwość obserwowania surferów popisujących się ujeżdżaniem fal.

Dominika po drodze z zaciekawieniem obserwuje mijane drzewka, których grona coś jej przypominają. Po krótkim namyśle werdykt jest krótki i radosny – to kakaowce. Posadzone w rzędzie kilkanaście niewielkich drzewek urozmaica drogę wzdłuż ulicy, a część owoców przyozdabia chodnik 🙂 Rozmawiając docieramy do Mariny de Badalona, dużej i pełnej jachtów. Taras widokowy, udostępniony osobom trzecim, pozwala na spojrzenie na horyzont z wysoka, ponad rozbijającymi się o głazy falami.

Na koniec, w przylegającym sklepie, robimy jeszcze zakupy na późny obiad, po czym po własnych śladach wracamy do mieszkania. Wieczorem mamy jeszcze możliwość porozmawiania z naszymi współlokatorami o planach podróży. Z zaciekawieniem i lekkim niedowierzaniem słuchają o mającym nastąpić krosie Atlantyku. Chyba oszaleliśmy! Może nieco tak? To już kolejny raz, kiedy słyszymy podobne słowa. Tak samo wypowiedziała się o nas sympatyczna dwójka policjantów, udzieliwszy nam wpierw upomnienia, że łapanie autostopu na A4 nie może powodować zagrożenia w ruchu drogowym. Jechaliśmy wtedy z Wrocławia do Krakowa, po pożegnalnym śniadaniu u Ani i Adama i kawie u Asi (pod jej nieobecność) i Kuby.

Po ciepłej kolacji korzystamy z dostępności internetu, spotykając się na skype z rodziną i przyjaciółmi. W planach mamy dłuższą niedostępność „na łączach”, choć świetnie sprawujący się nadajnik satelitarny daje nadzieję na bieżący kontakt. Przygotowując się na zmianę zakwaterowania, wieczorem pakujemy nasze plecaki, pozytywnie zaskoczeni stopniem kompresji bagażu. Rano, w drodze do mariny Premia de Mar, okaże się, że nie straciły jednak niczego ze swojej wagi.

Zamykamy pierwszy etap, w którym lądem pokonaliśmy 10.300km. Z Olecka wyjeżdżaliśmy w pośpiechu zamykając ostatnie sprawy dotychczasowego życia. Później przez trzy tygodnie jeździliśmy po Polsce żegnając się z najbliższymi. Dzięki Kasi i Jarkowi ruszyliśmy z kopyta na południe, idąc za radą siostry: „skoro chcecie liczyć na pomoc nieznajomych ludzi, dlaczego nie przyjąć jej od rodziny?”. Oprócz wyjazdu do Rzymu i trawersu północnych Włoch, udało nam się również spędzić czas na Bałkanach. Co prawda w planach mieliśmy dotarcie aż do Albanii, ale przecież nikt z nas nie narzeka, bo Opatrzność zawsze miała dla nas lepsze rozwiązanie 🙂

Urzekła nas Bośnia, z jej cudnym krajobrazem mijanym w drodze z Sarajewa przez Mostar do Trebinje i z jej serdecznymi mieszkańcami. To jest część Europy, do której chcemy jeszcze wrócić. Tym razem bez presji czasu, która determinowała naszą zeszłoroczną rutę. Na początku prowadzenia bloga nieco humorystycznie przedstawiłem wizję sinusoidalnego podróżowania, ale to po prostu się sprawdza! Podążanie za słońcem pozwala nam na zmniejszenie ilości bagażu oraz nakreśla szkic wyjazdu. Konieczne jest jednak wspomnieć, że lato 2018 roku było wyjątkowo długie i ciepłe. To pozwoliło nam cieszyć się urokami autostopu. Deszcze zazwyczaj spędzaliśmy w autobusie. Przypadek?

Paweł

Share this Post

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*
*