Dziennik śródziemnomorskiej przygody cz. 2
12 listopada
Hiszpanie podają komunikat „Pan Pan”, używany w łączności radiowej. W tym przypadku sygnał pilności służy do ostrzenia przed łodziami przewożącymi nielegalnych imigrantów z Afryki. Wiedzieliśmy, że czeka nas nocka na „stendbaju”. Nasza czwórka załogi jest podzielona na wachty jednoosobowe. Cztery godziny za dnia, a dwie godziny w nocy. Skipper zarezerwował dla siebie jedną popołudniową godzinę. Kiedy zaczyna się zmierzchać, coraz czujniej wypatrujemy kształtów spodziewanych łodzi. Żadne takie spotkanie nie dochodzi do skutku. Niemniej w miarę zbliżania się do Cieśniny Gibraltarskiej, znacznie zwiększa się ilość przepływających statków. Trzeba się pilnować, bo kilkuset tonowe monstra poruszają się od nas znacznie szybciej. To trochę tak, jakby sunąć samochodem osobowym 110km/h, a na nas z każdej strony jechałaby ciężarówka z prędkością 200-300km/h. Jedna na 10 minut. Inercja ma swoje prawa, więc o żadnym egzekwowaniu prawa drogi nie ma mowy (z nielicznymi wyjątkami, jednostki pod żaglami mają pierwszeństwo przed tymi o napędzie mechanicznym). Co więcej, nie jest powiedziane, że mimo najnowszych zdobyczy techniki zostalibyśmy zauważeni przed rozjechaniem. Stąd czujność i jeszcze raz – czujność. Ruch swoje apogeum osiąga na wachcie Dominiki, kiedy przecinamy tor podejściowy do portu w Gibraltarze.
Paweł
Gibraltar wspominam bardzo dobrze, kojarzy mi się z relaksem i wycieczką na skałę, by z bliska obejrzeć makaki. Tym razem w cieśninie znajduję się w innych okolicznościach i emocjach. Przychodzi mi po ciemku kluczyć między statkami, jachtami i bojami. Mam tylko nadzieję, że wszystko, co spotkam na swojej drodze, będzie oświetlone. Oraz, że nie wpłynie na mnie ponton z uchodźcami, przed którymi wciąż słyszymy ostrzeżenia. W najtrudniejszym momencie przychodzi mi z pomocą Andrzej i wspólnie wlepiamy wzrok w błyskającą różnymi sygnałami ciemność. Na szczęście w końcu wydostajemy się na szersze wody, a ja mogę wrócić do koi. Może jak będę spała z jedną ręką wysuniętą pod materac, to przestanę unosić się przy każdym uderzeniu fali?
Dominika
13 listopada
Dziś opuszczamy kontyntentalną Europę na czas jakiś. Jeszcze około 700 mil i dotrzemy do Las Palmas.
Nareszcie postawiliśmy żagle, a dokładniej jeden, bo wieje nam od rufy. Niemniej sam fok ciągnie nas 6 węzłów. Szykujemy się do obiadu.
Dzisiaj udaje nam się zyskać podwójnie! Wychodzimy na Atlantyk i zaraz skręcamy na południe, dzięki czemu możemy w końcu iść na żaglach. W powietrzu czuć, że nawet na południu Europy zaczyna się zima. Przez pierwsze dni, na nocne wachty, niezbędny jest sztormiak i bielizna termiczna. Za dnia owiewka na górnym pokładzie, tutaj zwana „kamperem”, daje wystarczającą ochronę i dwie warstwy nie są niezbędne. W kambuzie rzecz jasna jest ciepło cały dzień, więc podczas przechodnich dyżurów w jachtowej kuchni również nie ma takiej potrzeby. Nad ranem znajduję pierwszą rybę latającą, która wpadła nam na pokład podczas tegorocznego rejsu. Nie wiem czy to duży okaz czy nie. Wokół widać rozsypane łuski – ślady walki o życie w niesprzyjającym powietrzu. Walkę przegraną. Po krótkich oględzinach przedziwnego stworzenia – i jego jeszcze dziwniejszych „skrzydeł” – zwracam mu wolność, mając nadzieję, że wzbudzi sobą zainteresowanie innych gatunków. Kiedy opowiadam Tomkowi o porannym spotkaniu, jest niepocieszony moim nieprofesjonalnym zachowaniem. Brak mi żyłki przyrodniczej? Postanawiam na przyszłość wziąć się w garść i nie przepuszczać takich okazji do dokumentowania nowych znalezisk.
Andrzej nakazuje utrzymanie koncentracji podczas wacht. Szczególnie z powodu, że marokańscy rybacy nie korzystają z radarów i AISów, co może powodować ryzyko zbyt bliskiego spotkania czy nawet nocnej kolizji. Naszą granicą komfortu jest odległość 100Mm od brzegu Afryki. Po jej pokonaniu, pada lekkie zluzowanie dotychczasowych obyczajów – sternik może uczestniczyć w posiłkach nie zapewniwszy sobie zmiennika na ten czas 🙂
Paweł
Autopilot dzielnie daje sobie radę, bez względu na napęd, którym się posługujemy. Jest ciepło, przyjemnie, chyba czas na książkę! Niestety, sugestywne widmo powracającej choroby morskiej wybija mi ten pomysł z głowy. No nic, woda też ładna i ciekawa! Na lekturę przyjdzie jeszcze czas. Na latającą rybę też się nie załapałam, ale może jeszcze jakąś spotkamy? Na chwilę obecną obecną znajduję tylko fruwające po jachcie łuski. Podobno na Atlantyku jest bardzo dużo osobników tego gatunku, a gdybyśmy rano odnaleźli kilka dużych okazów, to można z nich zrobić smaczną zupę rybną. Czekamy zatem na więcej! A jeśli nie latające ryby, to może coś innego uda nam się złapać na wędkę? Każde drgnięcie żyłki powoduje przyspieszenie pulsu, ale na razie stwory morskie gardzą naszymi przynętami. Jeśli start regat faktycznie przypada na 16.11, to raczej nie zdążymy. Ale jest to niepotwierdzona informacja, walczymy więc o kolejne mile.
Dominika
14 listopada
Fok ustąpił miejsca genakerowi.
Noc, księżyc, widoczność na 10 mil. Jeszcze widać światła statków. Ciszę na oceanie mąci warkot naszego diesla.
Powoli wchodzimy w monotonię życia okrętowego. Co drugi lub trzeci dzień trzeba ścierką przetrzeć „nierdzewkę” z solnych wykwitów, powstających po odparowaniu morskiej wody. Każdego ranka dajemy też drugie życie kilku onegdaj latającym rybom, zwracając je oceanowi. Znajdujemy w przedziwnych miejscach – pod stołem w mesie czy w zabudowanej rynnie odpływowej przed masztem. Niekiedy wcześniej je czujemy niż widzimy. Korzystając z systemu identyfikacji statków AIS obserwujemy inne jednostki. Tu też jest trochę jak z rybami – zanim je zobaczymy, już wiemy, że są. Na monitorze wyświetla się nam wiele danych – w tym nazwa, wielkość, prędkość, kurs czy port docelowy. Nas zazwyczaj najbardziej interesuje odległość i czas do najbliższego spotkania. Zazwyczaj w tempie kilkunastu węzłów idą statki. Tym razem jesteśmy zaskoczeni, widząc „Sailing powerplay” płynący dwadzieścia „knotów”! Szybko przygotowuję aparat, żeby złapać choć fragment bolidu. Po chwili widzimy czarne żagle z cyfrą „70” na kwadratowym grocie. Jest to zapewne „coś” klasy VOR70 lub Open 70, czyli jedna z bliźniaczych jednostek do tych, które biorą udział w wokołoziemskich regatach. Zbliżamy się tylko na dwie mile, ale to wystarcza na długo pozostające podekscytowanie.
Dodatkową nutką nowości, pośród szorowania inoxowych frontów lodówek i płukania foliowych „szybek” kampera słodką wodą jest płynięcie pod nowym genakerem. Rolowany żagiel jest dwukrotnie większy niż fok, więc sympatycznie wzrasta nam prędkość. Na pierwsze postawienie potrzebujemy około godziny, żeby upewnić się, że wszystkie liny zapracują prawidłowo po „odpaleniu” genakera. Wszystko poszło świetnie 🙂
Paweł
Codziennie mamy listę zadań do wykonania. Dobrze, przynajmniej nie tracimy czasu tylko na spanie 😉 Mamy też możliwość trochę pomóc w pielęgnowaniu jachtu, który pomaga nam spełniać marzenie – to poprawia samopoczucie! No i dzienna dawka ćwiczeń – skłony, przysiady, wymachy ramion 😉 Każdy ma już swoją własną metodę polerowania i ulubione środki czyszczące. Największą satysfakcję daje widoczny gołym okiem efekt – usunięty rdzawy zaciek, przywrócony metalowym elementom blask czy najprościej zamieciony pokład (swoją drogą, nie możemy wyjść z podziwu, skąd tyle okruchów na środku wody?). Dodatkową atrakcję stanowią inne, mijane jednostki – polujemy na nie z lornetką i aparatem. Dziś po raz drugi w życiu miałam okazję płynąć pod genakerem. Wspaniałe uczucie, gdy ciągnie nas do przodu taka siła! Mam nadzieję, że i na spinaker przyjdzie czas – to nasz najnowszy żagiel, który jeszcze nie miał okazji zostać przetestowany.
Dominika
15 listopada
Dzisiaj nie przepuszczam okazji do sfotografowania nowej ryby, którą znalazłem na pokładzie podczas porannego obchodu. Po sprawdzeniu w mini-atlasie ryb atlantyckich okazuje się być to eaglefish, czyli tłumacząc pobieżnie ryba-orzeł 😀 Nie przypomina mi orła w ogóle, za to ma świetny nos, mogący służyć jako igła do szycia żagli.
Mamy szczęście do księżycowych nocy, które bardzo zwiększają poczucie bezpieczeństwa. Nie lubię pływać w zupełnych ciemnościach i zawsze lepiej się czuję, kiedy pojawia się poranna szarówka w okresach około nowiu.
Paweł
Z każdym dniem cieplej, co raz częściej korzystamy z pokładu słonecznego. Paweł dzisiaj bawił się w fotografa, a za modelkę wybrał sobie znalezioną rybę. Sprawdzał, który profil ma lepszy, oraz pod jakim kątem ujęta ma najbardziej zgrabne proporcje. W podzięce za udaną współpracę zwrócił jej wolność. Mam nadzieję, że Neptun się nią zaopiekuje 😉 Poza tym dzień jak co dzień, wachty, posiłki, sprzątanie. Sama przyjemność!
Dominika