Finisz!
11 grudnia
0932 czasu lokalnego. Dopływamy! Ależ wspaniałe uczucie 🙂 Jeszcze tylko kilka mil.
Jesteśmy!!!
Przypłynęliśmy na metę o 10:27:35 lokalnego czasu, w 15′ dobie regat. Przygodę z Karaibami zaczynamy od St. Lucii, ale jeszcze wiele przed nami!
Nikt nie dosypia po nocnej wachcie, a duch w załodze rośnie z godziny na godzinę. Ktoś łapie pierwszy zasięg telefonu, szykujemy pasy ratunkowe na sesję zdjęciową. Znów szczęściarz ze mnie, bo przejście linii mety wypada na mojej wachcie, choć jestem gotów ustąpić miejsca kapitanowi 😉 Mijając Pigeon Island, zgłaszamy się przez radio, a w odpowiedzi dostajemy informację o sposobie finiszowania. Mamy przeciąć linię wyznaczoną przez żółtą flagę na dwumasztowcu po lewej i boję po prawej. Trochę czasu nam zajmuje, zanim orientujemy się w sytuacji, bo wejście do Rodney Bay jest usiane jachtami i statkami. W końcu, po dość niemrawym manewrze zwrotu przez sztag osiągamy metę! Puszczają wszystkie stresy ostatnich dni, pozujemy do zdjęć jak bohaterowie filmów przygodowych. Wszyscy stoimy w rzędzie na burcie, mając podniesioną prawą rękę. Wyróżniliśmy się z Dominiką, mając je energicznie wyprostowane jak strzała, podczas gdy pozostali mieli je przygięte w geście „siła!” 🙂 Całe szczęście, że wszyscy podnieśli tę samą kończynę!
Przez wąski kanał wpływamy do zatłoczonej mariny, w której już czeka na nas miejsce. Cumujemy, schodzimy na ląd, wita nas karaibska muzyka komponowana na steelpanie, czyli metalowej misce, czy tłumacząc dosłowniej – patelni. Grający na nim starszy mężczyzna wyróżnia się delikatnymi, rytmicznymi ruchami i „rasta-czapką” przykrywającą długie – związane w kok – dredy. Ponoć ten instrument pochodzi z Trynidadu i Tobago, lecz kto to wie? Oprócz przedziwnych dźwięków jest dwuosobowy, regatowy komitet powitalny, kosz owoców, a także orzeźwiający drink dla każdego. Wszystko przebiega w luźnej i radosnej atmosferze. Nie wiemy, co prawda, które zajęliśmy miejsce, bo regaty jeszcze trwają, ale w mgnieniu oka przestało być to dominantą. Przepłynęliśmy Atlantyk! To jest wydarzenie 🙂
Do wieczora sprzątamy jacht w środku i na zewnątrz, polewając solne wykwity hektolitrami słodkiej wody. Puszczamy muzykę, tańczymy myjąc pokład, czasami wzajemnie chlupiąc się wodą. Jeżeli wcześniej „było słabo”, to teraz jest dobrze. Przed nami finiszowały inne polskie załogi. Z żeglarzami z „Nashachata II” i „Blue Ocean” umawiamy się na wieczorne, wspólne świętowanie sukcesu, co udało się nad wyraz dobrze 🙂
Po piętnastu dniach żeglugi znacznie oddaliliśmy się od Europy. Zamykamy pewien etap, choć wiemy, że do Nowego Roku Royal będzie naszym domem. Przed nami jeszcze długa perspektywa bezpiecznej i komfortowej kabiny na lewym dziobie. Czujemy się szczęśliwi i towarzyszy nam nieustanny smak przeżywanej przygody.
Paweł