Odsłona druga – Martynika cz. 2
W międzyczasie wypełniamy normalne obowiązki, do których przyzwyczaił nas Royal. W samoobsługowej pralni robimy pierwsze duże pranie po wpłynięciu z Las Palmas. Po kilkudniowej gościnie Ewy i Pawła zaczynamy przygotowania do czarteru z gośćmi na BVI (Brytyjskie Wyspy Dziewicze), punkt po punkcie wypełniając zadania z listy. Korzystając z bliskości Blue Ocean, spotykamy się również na kawach, piwach i posiłkach. Krótkie przerwy w pracy wykorzystujemy na rozmowy z najbliższymi, wymieniając z nimi jak największą ilość emocji i wiadomości. Ponieważ wiatr nieustannie wieje od plaży St. Anne, prawie na przeciwko dziobu widać wysztrandowany dwumasztowy jacht. Co on robi na plaży? Leży. A skąd się wziął? Znamy tylko jedną teorię. Przez długi czas stał nieużywany w zatoce na boi i zerwał się podczas jednego ze sztormów. Z braku innych historii, wierzymy więc w tę.
Pobliskie duże, żółte boje oznaczają granicę obszaru dozwolonego kotwiczenia. W sporej części pokrywają się również z rafą. Ponieważ na jachcie mamy duży wybór sprzętu, wybieramy się z Dominiką pierwszy raz na „snorkowanie”. Dobieramy płetwy i maski, pryskamy je płynem, który zapobiega parowaniu i po raz pierwszy dowiadujemy się, że równie skutecznie działa… ślina! Choć sposób polegający na pluciu obydwu stron okularów wydaje się mało kulturalny, jest bardzo skuteczny. Co więcej, później słyszeliśmy o nim niezależnie od innych osób. Początkowo Dominika niepokoi się, że będzie miała podwodną klaustrofobię i trudności z oddychaniem przez rurkę. Na szczęście obawy okazały się płonne i obydwoje mieliśmy dobrą zabawę. Na tyle spodobało nam się dryfowanie i oglądanie dna, że następnym razem wyruszamy we czwórkę. Po krótkim czasie rozdzielamy się – każdy przyciągnięty przez inną ciekawostkę. Dominika z Martą widziały pionową ścianę rafy z licznymi rybami, Sebastian spotkał żółwia, a ja zdawało mi się, że nic specjalnego przy nadzwyczajnych dokonaniach reszty. Tylko okruchy rafy wśród piasku, później starą klatkę do połowu krabów i zatopioną niewielką łódkę. Podobały mi się wielkie rozgwiazdy, choć po czasie stały się tak liczne, że – podobnie do jeżowców – przestały robić wrażenie niezwykłości. Wyglądały podobnie do ozdób choinkowych, barwne i nieruchome na dnie. Wspomniane czarne kolczaste kulki wywoływały we mnie daleko idącą ostrożność, bo żywo stanął mi przed oczami obraz pokłutych obydwu stóp trzy lata wcześniej na St. Martin. Kiedy pozbierałem niewielkie odkrycia dzisiejszego dnia, okazało się, że nie było tak źle, jak sądziłem na początku. Najwięcej przyjemności sprawiało mi leżenie bez ruchu na powierzchni i obserwowanie ruchu rybek i delikatne falowanie podwodnej roślinności. Później do naszych odkryć dołączyły jeszcze trzy skrzydlice – ryby z kolcami jadowymi, które udało nam się nawet sfilmować kamerą. Tę miałem przypiętą do ciała za pomocą szelek, w których wyglądałem przynajmniej dość zabawnie.
Do Kacpra, kolegi z BO przyjeżdża w odwiedziny Ania. Któregoś razu wybieramy się wspólnie całą grupą (później okaże się, że całą… bandą) na plażę. W końcu mamy możliwość oglądanie wraku z bliska! Ponadto pobliskie palmy kokosowe przyciągają wzrok. Sebastian z kocią sprawnością wdrapał się na jedną z nich i zaczął zrzucać na dół duże zielone owoce. Kiedy po chwili ktoś rzucił, że owoce da się otworzyć od góry… korkociągiem do wina, zaczęła się uczta. Nie wszyscy zasmakowali w wodzie z niedojrzałego kokosa, która mi przypominała trochę sok z brzozy i bynajmniej nie odrzucała. Kiedy po zapadnięciu zmroku, idziemy dalej wzdłuż plaży, obserwujemy kraby wielkości pięści, które uciekały spłoszone naszą obecnością. Po długim wieczorze w sympatycznej i luźnej atmosferze, wracamy na katamaran zabrani przez Andrzeja.
Paweł
Piękne zdjęcia. Te szczegółowe opisy miejsc i zdarzeń są fantastyczne bo pozwalają nam z daleka choć trochę poczuć urok waszych przygód. Czekam na opisy z Kostaryki. Pozdrawiam. Iwona
Cześć! Takie słowa dodają nam wiatru w żagle w codziennych obowiązkach (takie w podróży też są) i stanowią dodatkową mobilizację do pisania. Dzisiaj po niespełna 10 godzinach dojechaliśmy z centrum Kostatyki do nikaraguańskiej Masai z zamiarem zobaczenia jak wygląda „żywa” wulkaniczna lawa. Wstępnie chcemy spędzić tydzień w Nikaragui i wrócić do pracy w Guanacaste. 16 kwietnia lecimy do Kanady 🙂