KwK: Wigilia 2. rocznicy ślubu
Dzień 36
14 września
Po długim i trudnym wieczorze rano nie było nam dane pospać dłużej. Od godziny 8:00 parking przed Walmartem zapełniał się kolejnymi pojazdami potencjalnych klientów. Choć nieco niechętnie, postanowiliśmy dołączyć do ich grona. Zaopatrzyliśmy się w kilka postawowych produktów i co ważniejsze – skorzystaliśmy z łazienki. Gdy ja zajęta byłam szorowaniem zębów, Paweł zdążył dopytać się o najbliższy salon fryzjerski. Ponieważ punkt znajdował się w tym samym budynku uznaliśmy, że nie ma co czekać dłużej i trzeba obciąć wybujały fryz mojego męża. Sympatyczne panie w środku i niska cena usługi dopełniły dzieła zachwytu nad nowym designem Pawła.
Po pierwszych udanych misjach postanowiliśmy zabrać się za kolejny istotny punkt programu, czyli wymianę Kiwanowego oleju (w głowie). W tym przypadku z pomocą mógł nam przyjść kolejny kanadyjski element krajobrazu, czyli Canadian Tire. Szczęśliwie okazało się, że musimy poczekać jedynie dwie godziny na operację. W trakcie doprecyzowywania szczegółów dostrzegłam na ścianie plakat o obniżce na… zamawianą przez nas usługę. Wystarczyło wysłać sms, by otrzymać zwrotny z kodem promocyjnym. Sprawa wydawałoby się prosta, w naszym przypadku znów takową nie była. Nasza „lokalna” karta sim od dwóch tygodni nie mogła złapać zasięgu i teraz również nie wykazywała chęci współpracy. Sprawdziłam taryfę mojego polskiego operatora i uznaliśmy, że warto spróbować tej drogi. Choć wiadomość od nas wyszła, zwrotna niestety nie dotarła. Zostało nam jeszcze trochę czasu, przenieśliśmy się więc pod źródełko internetowe, by poprosić Arka o pomoc w sprawie kodu. Niestety ani on, ani kilka kolejnych osób nie odbierało od rana telefonu z powodu wczorajszego przyjęcia weselnego. No trudno, nie uda się zaoszczędzić kilkudziesięciu dolarów, ale olej i tak wymienić trzeba. Wróciliśmy więc pod market z czerwonym trójkątem w logo i oddaliśmy Kiwana w dobre (oby) ręce. W międzyczasie odnaleźliśmy na jednej z półek butlę potrzebnego nam gazu kempingowego, w którego posiadanie weszliśmy niebawem. Jakże miła była niespodzianka przy dokonywaniu płatności za usługę samochodową, gdy mimo braku kodu sprzedawca i tak nam naliczył zniżkę! Z pakietem zaliczonych zadań gotowi byliśmy na dalszą jazdę w kierunku Fortune.
Od dnia poprzedniego w naszym bagażniku odbywał się Proces Prania Odzieży Na Ulicach Kanady. Ponieważ przewidywaliśmy rychłą przeprawę na nowy ląd, konieczne było wypłukanie ubrań i wysuszenie. Udaliśmy się na jedną z mijanych stacji paliw w poszukiwaniu bieżącej wody. Ponieważ takowej nie znaleźliśmy, zdecydowaliśmy się uszczuplić nasze zapasy pokładowe. Pozostało już tylko odnalezienie automatu suszarniczego. W miejscowości Clarenville udało nam się załapać na godziny otwarcia pralni. Przystępna cena i wydajny proces szybko zrobiły z nas posiadaczy suchych i pachnących ubrań. Teraz już bez przeszkód mogliśmy zdobywać kolejne kilometry w kierunku granicy morskiej Nowej Funlandii.
Nocleg już tradycyjnie planujemy spędzić pod Walmartem. Tym razem różnica jest jedynie taka, że prócz nas nikt inny nie korzysta z tej sposobności. Chyba dotarliśmy na zupełnie nie-turystyczny kraniec ziemi!
Dzień 37
15 września
Poranek rozpoczęliśmy czynnościami higienicznymi w łazience marketowej. W głowach już rozbudziły się marzenia o kolejnym, prawdziwym prysznicu. Zanim poszukamy takiej możliwości, najpierw postaraliśmy się odnaleźć kościół katolicki, a w nim niedzielną mszę. Trafiliśmy bez problemów do dużej świątyni położonej nieco na obrzeżach miasta. Przybyliśmy nieco przed czasem, ale ławki szybko zapełniały się kolejnymi wiernymi. To była spora odmiana od odstatnich doświadczeń!
Po Eucharystii Paweł jak zwykle podjął kilka rozmów, w wyniku których zostały nam złożone życzenia z okazji jutrzejszej, 2. rocznicy ślubu. To dało pretekst mojemu mężowi do wcześniejszego wręczenia mi prezentu – ślicznej bransoletki 🙂 Zupełnie się nie spodziewałam upominku i do dziś zastanawiam się, kiedy udało mu się upolować to cudeńko, skoro 24 godziny na dobę spędzamy wspólnie!
Chcąc dorównać lśnieniem mojej nowej biżuterii zarządziłam wycieczkę na basen w celu spytania o koszt wejścia na pływalnię celem wzięcia prysznica. Na miejscu powitała nas bardzo serdeczna i rozmowna pani, którą tak ujęła nasza historia, że ostatecznie zaproponowała nam… całodzienne, darmowe wejście na teren obiektu. Przemiła niespodzianka sprawiła nam ogromną radość. Przybyliśmy na pół godziny przed przerwą na lunch, więc kąpiel zostawiliśmy na popołudnie, a tymczasem postanowiliśmy udać się na obiad. Po burzy mózgów, gdzie najlepiej będzie się stołować, padło na restaurację hotelową.
Po kwadransie już siedzieliśmy w ciepłym, przytulnym wnętrzu z atrakcyjnym menu w rękach. Od dawna zachwalane nam lokalne dary morza teraz mogły pojawić się przed nami w postaci aromatycznych potraw. Paweł wybrał Fish and Chips mając w pamięci przysmak z Londynu, a mi zamarzyła się zapiekanka rybna. Do tego dwie kawy i oto nastąpił świętowania ciąg dalszy. Porcja mojego męża w pełni go usatysfakcjonowała, pod względem ilościowym i jakościowym. Ja o wersji mojego dania nawet nie marzyłam – kawałki dorsza zatopione w serze przypomniały mi kolację krabową z południowego Chile podczas miesiąca miodowego. Ta potrawa śniła mi się wręcz i miałam ogromną nadzieję raz jeszcze jej skosztować. Możecie się więc domyślić, jak bardzo zadowolił mnie wybór!
Z pełnymi brzuchami wróciliśmy na basen. Może nie była to najlepsza kolejność, ale w takich okolicznościach nie wolno narzekać! Wskoczyliśmy w stroje kąpielowe i przez ponad godzinę korzystaliśmy z pływalni i przyległej do niej sauny. Na koniec długi i gorący prysznic dopełnił dzieła. Pachnący, pełni energii i tryskający dobrym humorem zapakowaliśmy się do Kiwana, aby jeszcze tego wieczoru osiągnąć portowe miasteczko Fortune.
Miejscowość, do której dotarliśmy, okazała się być malutka i uśpiona. Jedynie lokalna stacja paliw oferowała jeszcze swoje usługi. Pracownicy obsługiwali jeszcze jeden biznes w tym miejscu – warsztat samochodowy. Dowiedzieliśmy się, że nie ma tu żadnego oficjalnego parkingu, na którym można nocować, ale niewątpliwie sprzed punktu z biletami promowymi nikt nas nie wygoni. Ponieważ kilkaset metrów wcześniej, przy drodze znaleźliśmy zadbaną, dużą zatoczkę, tam postanowiliśmy przedostać się na czas zmroku. Rano czekała nas przeprawa promowa do… o tym w kolejnym wpisie!
Dominika